[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział 10
Aagodny strażnik
10. Aagodny strażnik
Długa leśna ścieżka pomiędzy Comoco i Jamestown wkrótce stała się dla Pocahontas
najbardziej uczęszczaną i znajomą drogą.
Często zabierała nawet dwanaścioro innych dzieci, by wraz z nią niosły dary
żywnościowe dla głodnych Brodaczy. Czuła się szczęśliwa, że może to robić.
Jeszcze bardziej cieszyło ją to, że ojciec poprosił swoich ludzi, by handlowali z
Brodaczami. Dzięki temu wiele kukurydzy z pól jej plemienia wędrowało do Jamestown.
Pewnego ciepłego wieczoru wódz Powhatan wezwał ją do długiego domu na
posiłek z placków z krabów. Była jego jedynym gościem. Siedzieli naprzeciw siebie ze
skrzyżowanymi nogami.
Z ramion ojca spadał, układając się w fałdy, nowy płaszcz, który dla niego uszyła z
pomocą Halewy.
Księżniczka uznała ten czas za uroczysty. Nic nie mówiła.
Musiała zaczekać, aż jej ojciec odezwie się pierwszy.
Pocahontas pamiętała podniecenie, jakie panowało w tym domu pewnej nocy
niedawno temu. Przybył Starszy Brat z kapitanem Newportem i wieloma żołnierzami z
Jamestown.
Brodacze ofiarowali dary jej ojcu i jego rodzinie: niebieskie paciorki, miedziane
bransoletki i zwoje czegoś czerwonego zwanego aksamitem, co było miększe od najmiększej
skórki jeleniej. Przywiezli także zdumiewającego psa, charta - najszybsze zwierzę, jakie
kiedykolwiek widziała. Ojciec nadał mu imię Kint.
Najbardziej Pocahontas zdziwiła się na widok dwóch białych chłopców, których
poznała w Jamestown. Jeden z nich, Thomas, miał zostać tu, w Comoco, by służyć
Powhatanowi i jego plemieniu, i uczyć się od nich. Drugi chłopiec, Samuel, miał przez jakiś
czas przebywać w innej wiosce Powhatana. W zamian wódz Powhatan pozwolił swemu
synowi Namontackowi być pomocnikiem kapitana Newporta.
Pózniej tej nocy John Smith powiedział Pocahontas, że Namontack może nawet
pożegluje z kapitanem Newportem za ocean.
Pocahontas zaczęła się zastanawiać, co zobaczyłby Namontack, gdyby popłynął do
Anglii. Wyobrażała sobie, co ona mogłaby zobaczyć i zrobić, gdyby tylko mogła się tam
udać.
Głos Powhatana wyrwał ją z marzeń na jawie. Zjedli już placki krabowe, więc zaczął
mówić: - Pocahontas, czy możesz uratować ludzi ze swego plemienia? Czy potrafisz
wyzwolić ich tak, jak ocaliłaś Nantaquoda?
- Co masz na myśli, ojcze?
- Tassen-tassees złapali dziesięciu z naszych najlepszych wojowników - odparł. - Są
wiezniami w wiosce białych.
Jednym z nich jest twój brat Tatacoope.
Nie mogła wprost uwierzyć w to, co słyszała.
- Ale dlaczego? - zapytała. - Jak Brodacze mogli zrobić coś takiego?
Twarz ojca przybrała surowy wygląd. - Są na nas zli - odparł - ponieważ zażądaliśmy
tego, co jest słuszne. Jestem znużony sprzedawaniem kukurydzy za miedz i paciorki. Chcę
mieczy i strzelb. Kiedy Brodacze przynieśli tu swoje dary, powiedziałem im, że teraz
będziemy się wymieniać tylko na miecze i strzelby. Właśnie to nasi wojownicy usiłowali
wziąć od nich.
Tak więc zródłem problemu jest broń, wywnioskowała Pocahontas.
Nie była pewna czy nawet przyjazń ze Starszym Bratem może tu coś pomóc.
Postanowiła jednak spróbować.
- Rano pomodlę się do Ahone a o szczęśliwy dzień, potem pójdę - odrzekła.
Kiedy wychodziła z długiego domu , ojciec zawołał: - Za dwa dni będziemy składać
ofiarę wiosenną Okewasowi. Czy to dobrze, żeby cię tu nie było?
Pocahontas zatrzęsła się w środku. Raz jeszcze Okewas żądał krwi. Przed oczami
stanął jej obraz. Ujrzała Quiyowa pomalowanego na czarno i wyciągającego rękę. Jego głos
zawodził, a palec nieubłaganie wskazywał ofiarę. Wyznaczył Lominasa, jej kuzyna i
przyjaciela. Halewa szybko pociągnęła Pocahontas za siebie, by zasłonić przed nią widok tej
kazni. Matka nie zakryła jednak uszu dziewczynki. Pocahontas nigdy nie zapomni krzyku
Lominasa, Lominasa-którego-już-nie-ma.
Poczuła gorące łzy, kiedy obejrzała się na ojca. Zdawał się zagubiony w myślach i nie
patrzył na nią. - Ale chyba - powiedział w końcu - nie można temu zaradzić. Idz, Pocahontas,
i zrób, co w twojej mocy.
Przytaknęła i w duchu podziękowała Bogu-Stwówrcy za zmianę zdania ojca co do jej
nieobecności podczas składania ofiary.
Następnego dnia, w swoim ulubionym zakątku, Pocahontas przyciągnęła kolana do
piersi i oparła brodę na rękach.
Przyglądała się zabawie Małej Wydry.
Zwierzątko rozglądało się w promieniach słonecznych, ześlizgnęło do wody i
przepłynęło szybkie kółko, zostawiając za sobą srebrzysty ślad. Potem znów wyskoczyło na
brzeg i ochłodziło Pocahontas roziskrzonym pyłem wodnym.
Jeszcze raz zanurkowało i pomknęło w dal. Dziewczynka widziała je poprzez falujący
prąd, jak turla się bez końca po dnie rzeki.
Roześmiała się. - Kusisz mnie, żebym się z tobą bawiła, wiem - zawołała, kiedy wydra
pokazała łepek nad powierzchnią wody. - Ale też o czymś mi przypominasz, prawda?
Mała Wydra była królem Wodnego Zwiata. Należała do najszybszych pływaków i
najlepszych rybaków w strumieniu. Jednak kochała też Zwiat Lądu. Wygrzewała się w słońcu
wiosną i latem, w zimie ślizgała się i bawiła na śniegu.
- W obu światach czujesz się jak u siebie - powiedziała dziewczynka. - A ja jestem
podobna do ciebie. Pocahontas też żyje w dwóch światach.
Następnego dnia wyszła na znajomą polanę wyciętą w lesie wokół Jamestown.
Strażnik z wieży obserwacyjnej pomachał do niej na powitanie. - To Pocahontas!? -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]