[ Pobierz całość w formacie PDF ]

on bardzo ciÄ™ kocha.
Victoria pociągnęła nosem.
- Chciałabym w to wierzyć.
- W porzÄ…dku. Christopherze, powiedz woznicy,
żeby zawiózł nas do Akademii Panny Grenville.
- Dobrze, babciu.
Zledzenie Marleya zabrało Sinclairowi więcej
czasu, niż przypuszczał. Wypytał kamerdynera,
zajrzaÅ‚ do poÅ‚owy klubów przy Pall Mail i wresz­
cie doszedÅ‚ do wniosku, że "wicehrabia mógÅ‚ poje­
chać do swojej wiejskiej posiadłości.
Wiedział, że póki John Madsen nie znajdzie się
w areszcie, Kingsfeld nie poczuje siÄ™ pewnie i Vic-
torii nadal będzie grozić niebezpieczeństwo.
Postanowił wrócić do Madsen House i zmusić
kamerdynera, żeby zdradziÅ‚ miejsce pobytu swoje­
go pracodawcy, gdy nagle na granicy Hyde Parku
dojrzał wierzchowca Marleya.
- Dzięki Bogu - mruknął pod nosem i puścił Diable
w galop.
Chciał, żeby aresztowanie nastąpiło w miejscu
publicznym, i wyglądało na to, że jego życzenie się
302
spełni. Parkowe alejki właśnie zaczynały napełniać
siÄ™ popoÅ‚udniowymi tÅ‚umami, sprzedawcy ofero­
wali lody i ciastka.
Galop w Hyde Parku byÅ‚ zabroniony, a w dodat­
ku prawie niemożliwy, ale Sinclair nie zamierzaÅ‚ ry­
zykować, że straci z oczu tropioną zwierzynę. Wbił
pięty w boki konia, przeskoczył ławkę i w pędzie
ominÄ…Å‚ grupki siedzÄ…cych na trawie.
Ni e zważając na chóralne:  Hej, człowieku!",
 To ten cholerny Althorpe", pognał dalej.
- Marley!
Wicehrabia obejrzaÅ‚ siÄ™, ale nie zdążyÅ‚ zareago­
wać, bo Althorpe skoczyÅ‚ na niego prosto z koÅ„­
skiego grzbietu. Obaj runÄ™li na ziemiÄ™. Sinclair ze­
rwał się pierwszy i podniósł Marleya, chwytając go
za klapy surduta.
- Co to ma znaczyć? - wybuchnÄ…Å‚ Madsen, od­
pychajÄ…c napastnika.
- Chyba nie myślałeś, że uda ci się umknąć kary
za zabicie mojego brata? - ryknÄ…Å‚ Grafton, wyciÄ…­
gajÄ…c pistolet.
- Nie wiem, o czym mówisz!
- Nie? - Sin zdzielił go łokciem w żebra i kiedy
nieszczęśnik zgiął się wpół, szepnął mu do ucha: -
Graj dalej. Pózniej wszystko ci wyjaśnię.
- Nie!
Sinclair przytknÄ…Å‚ mu lufÄ™ do skroni.
- To nie była prośba.
- JesteÅ› szalony, Althorpe! - krzyknÄ…Å‚ wicehrabia
naprawdę już przerażony.
- Morderca!
- Co siÄ™ tu dzieje?
303
Nareszcie! W ich stronÄ™ biegli uzbrojeni poli­
cjanci. Sinclair odczekaÅ‚, aż siÄ™ zbliżą, i opuÅ›ciÅ‚ pi­
stolet.
- Ten człowiek zabił mojego brata - oświadczył. -
Proszę go aresztować.
- On zwariował! Nikogo nie zabiłem!
- Zobaczymy - burknÄ…Å‚ kapitan. - Obaj panowie
pójdą z nami, żeby złożyć zeznania.
- Nie zamordowałem twojego brata, Althorpe!
Jeśli Marley grał, świetnie mu to wychodziło.
Sinclair w gÅ‚Ä™bi duszy żaÅ‚owaÅ‚, że naraża wice­
hrabiego na takie upokorzenie, ale z drugiej strony
dobrze pamiętał, że próbował on namówić Victo-
riÄ™ do romansu.
- BÄ™dziesz siÄ™ broniÅ‚ przed sÄ…dem - odparowaÅ‚ i za­
uważywszy poruszenie w tłumie gapiów, dodał dla
lepszego efektu: - Sprawiedliwości stanie się zadość.
- On jest pijany! - wrzasnął Marley. - Czuć od
niego whisky!
- Dopilnujemy, żeby sprawa została wyjaśniona,
milordzie. A teraz proszÄ™ z nami.
Gdy dowódca kazaÅ‚ ludziom siÄ™ rozejść, Sin do­
siadÅ‚ wierzchowca i ruszyÅ‚ za policjantami eskortu­
jącymi wicehrabiego. Na myśl o spotkaniu z Kings-
feldem uśmiechnął się z zadowoleniem.
17
- Vixen? - Emma Grenville uściskała ją mocno
i wprowadziÅ‚a do swojego gabinetu. - JesteÅ› ostat­
nią osobą, którą spodziewałabym się zobaczyć
w Hampshire. Co tu robisz?
W odpowiedzi Victoria wybuchnęła płaczem po
raz szósty albo siódmy tego dnia.
- Potrzebuję twojej pomocy - wykrztusiła.
Przyjaciółka wskazała jej krzesło i sama usiadła
na wprost niej.
- Możesz na mnie liczyć - zapewniła rzeczowym
tonem. - Przykro mi, że wczeÅ›niej mnie nie zasta­
łaś i że musiałaś tak długo czekać.
- Nie szkodzi. I tak musiałam pomyśleć.
Emma zmierzyła ją wzrokiem.
- Molly powiedziaÅ‚a, że zjawiÅ‚aÅ› siÄ™ w towarzy­
stwie mÅ‚odego dżentelmena i starszej damy, ale od­
jechali bez ciebie.
- Tak, to krewni Sinclaira. Pojechali dalej do Al-
thorpe.
- A lord Althorpe?
Pannie Grenville nigdy nie brakowaÅ‚o przenikli­
wości.
- To dÅ‚uga historia i nie wiem, czy zdążę jÄ… opo­
wiedzieć.
Emma wstała i wzięła ją za rękę.
305
- Więc lepiej zacznij od razu. Przy kolacji. Moje
dziewczęta bardzo się ucieszą, że będą mogły cię
poznać. Jesteś tu znana.
Victorii udało się roześmiać.
- Próbujesz mnie rozweselić. - Westchnęła gÅ‚Ä™­
boko. - Obiecuję, że kiedyś wszystko ci opowiem,
ale na razie potrzebujÄ™ powozu, konia albo doroż­
ki. Wracam do Londynu.
Przyjaciółka się zawahała.
- Dlaczego?
- Pokłóciliśmy się i Sinclair wysłał mnie na wieś.
Zastanawiałam się nad jego motywami i doszłam
do wniosku, że chciaÅ‚ uchronić mnie przed niebez­
pieczeństwem.
- Niebezpieczeństwem? Więc może powinnaś go [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl