[ Pobierz całość w formacie PDF ]

matka zrobiła na lunch kurczaka i wafle, czyli to, co najbardziej lubił.
Po lunchu ojciec dał mu pieniądze, aby mógł pójść do  Rialto . Było to kino, w któ-
rym wyświetlano wyłącznie stare filmy. Znajdowało się o sześć przecznic od ich domu
i wolno mu było pojechać tam na rowerze, ale nie mógł wypuszczać się nigdzie dalej.
Na niedzielny podwójny seans w  Rialto zaplanowano dwa klasyczne filmy o potwo-
rach  Coś i To przybyło z kosmosu. Oba były super.
Joey uwielbiał horrory. W gruncie rzeczy nie wiedział, dlaczego tak za nimi prze-
pada. Czasami, siedząc w mrocznym kinie i patrząc, jak jakaś obrzydliwa, oślizła istota
skrada się w stronę bohatera, Joey o mało nie zsikał się w majtki, a mimo to uwielbiał
każdą przeżytą w ten sposób chwilę.
Po kinie wrócił do domu na kolację. Były cheeseburgery i prażona fasola, jeszcze lep-
sze niż kurczak i wafle, co wydawało mu się wręcz nieprawdopodobne.
Jadł, aż mu się uszy trzęsły.
Amy wróciła z  Dive do domu o dwunastej, na półtorej godziny przed tym, jak Joey
położył się do łóżka, tak że jeszcze nie spał, kiedy znalazła powieszonego w swojej sza-
fie gumowego węża. Przebiegła przez korytarz wrzeszcząc i goniła go po pokoju, aż zła-
pała. Kiedy już go połaskotała, a on obiecał, że już nigdy nie zrobi jej podobnego ka-
wału (w gruncie rzeczy oboje zdawali sobie sprawę, że nie dotrzyma obietnicy), namó-
wił ją na godzinną (z zegarkiem w ręku) grę w Monopol i to było naprawdę wdechowe.
Pokonał ją  jak zawsze zresztą, bo chociaż była już prawie dorosła, bardzo słabo orien-
towała się w sprawach biznesu i finansów.
76
Kochał Amy bardziej niż kogokolwiek innego. Może to niedobrze? Przecież najbar-
dziej powinno się kochać rodziców. To znaczy najpierw Boga, a dopiero potem rodzi-
ców. Tyle tylko, że mamę naprawdę trudno było kochać. Przez cały czas albo się z tobą
modliła, albo modliła się za ciebie, albo udzielała ci wykładu na temat właściwego za-
chowania, powtarzając raz po raz, że stara się wychować cię na ludzi, czyli we właściwy
sposób, tyle tylko, że nigdy nie okazywała, że naprawdę jej na tym zależało. Wszystko
kończyło się na słowach.
Tatę łatwiej było kochać, ale on bywał w domu raczej rzadkim gościem. Był bardzo
zajęty jakimś prawniczymi sprawami, prawdopodobnie ratował niewinnych ludzi przed
elektrycznym krzesłem i innymi tego typu rzeczami, a kiedy już się pojawiał, spędzał
większość czasu samotnie budując modele planszowe do miniaturowej kolejki. Nie lu-
bił, kiedy mu się w tym przeszkadzało.
Tak więc pozostawała tylko Amy. Często bywała w domu. I zawsze wtedy, kiedy jej
potrzebował. Była najmilszą osobą, jaką Joey znał, najwspanialszą, jaką jego zdaniem
mógł poznać  i cieszył się, że to ona była jego siostrą, a nie ta durna, niemiła Veronica
Culp, z którą musiał mieszkać jego najlepszy przyjaciel, Tommy Culp.
Pózniej, po zakończeniu gry w Monopol, kiedy już przebrał się w piżamę i umył
zęby, odmówił wraz z Amy modlitwę i to było lepsze niż modlenie się z mamą. Amy
odmawiała modlitwy szybciej niż mama i czasami ot tak, dla żartów zmieniała tu i ów-
dzie jakieś słowo mówiąc na przykład zamiast  Zwięta Mario, Matko Boża, módl się za
nami wszystkimi   Zwięta Mario, Matko Boża, módl się za pchłami wszystkimi .
Joey zawsze wtedy chichotał, ale musiał uważać, aby nie śmiać się zbyt głośno, ponie-
waż mama mogłaby zacząć zastanawiać się, co śmiesznego widzieli w modlitwie, a wte-
dy oboje napytaliby sobie biedy.
Amy otuliła go starannie, pocałowała i zostawiła samego w księżycowej poświacie
słabej nocnej lampki. Ułożył się wygodnie i prawie natychmiast usnął.
Niedziela była naprawdę świetnym dniem.
Ale poniedziałek zaczął się fatalnie.
Wkrótce po północy, kiedy nowy dzień miał zaledwie kilka minut, Joey obudził się
słysząc szept matki stojącej przy łóżku i prowadzącej długi bełkotliwy monolog. Tak jak
zawsze, nie otwierał oczu, udając, że śpi.
 Mój mały aniołek... może w środku wcale nie jesteś aniołkiem...
Była pijana... i to bardzo. Tommy Culp na określenie tego stadium upojenia alkoho-
lowego używał określenia  pijany w sztok . Nie ulegało wątpliwości, że jego matka tego
wieczoru była pijana w sztok.
Bełkotała pod nosem, jak to nie może zdecydować, czy on jest dobry, czy zły, czysty
czy skalany, że w jego wnętrzu może ukrywać się coś szpetnego, coś potwornego, co tyl-
ko czeka, aby się wydostać, że nie chciała wydawać diabła na świat, że zadaniem Boga
77
było oczyszczać świat z takiego plugastwa, a także jak zabiła kogoś imieniem Victor
i ma nadzieję, że nie będzie musiała postąpić w ten sam sposób z jej cudownym, bez-
cennym aniołeczkiem.
Joey zaczął drżeć. Był śmiertelnie przerażony, że jego matka zorientuje się, że nie śpi.
Nie wiedział, co mogłaby zrobić, gdyby odkryła, że usłyszał jej dziwny, bełkotliwy mo-
nolog.
Był już bliski powiedzenia jej, aby się zamknęła i wyszła z pokoju, ale rozpaczliwie
starał się jakoś ją zagłuszyć. Zmusił się, by myśleć o czymś innym. Skupił się na wyobra-
żeniu sobie (ze szczegółami) ogromnej, złowrogiej istoty, przybysza z kosmosu z filmu
Coś, który widział poprzedniego popołudnia w kinie  Rialto . Stwór z tego filmu wyglą-
dał jak człowiek, tyle, że był dużo większy. Swymi gigantycznymi łapami mógł w mgnie-
niu oka rozerwać człowieka na strzępy.
A te jego oczy, w których wnętrzu zdawał się płonąć ogień! A przecież ten stwór był
w rzeczywistości rośliną. Obcą rośliną, przybyszem z kosmosu, prawie niezniszczalnym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl