[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odrosty. Oczywiście, pózniej znalazły się kolejne dowody potwierdzające
tożsamość admirała Heiberta, ale włosy były pierwszym gwozdziem do
trumny.
Pitt doznał nagle niedookreślonego uczucia ulgi przemieszanej z satysfakcją.
- Więc już zadyndał?
- Cztery dni temu - odparł rzeczowo Zacynthus. - Nie znalazłeś w gazetach
niczego, bo nic w nich nie było. Niemcy wszystko wyciszyli. Mają po uszy
wypominania sobie faszystowskiej przeszłości przy okazji każdego
wykurzonego z jamy zbrodniarza wojennego. Poza tym Heibert nie był
równie sławny jak Bonnann czy kilku innych akolitów Hitlera.
- Człowiek zaczyna się zastanawiać, ile jeszcze tej swołoczy pałęta się po
świecie.
Zadzwonił telefon na biurku i dyrektor podniósł słuchawkę. - Tak... tak,
przekażę te wspaniałe nowiny, dziękuję. - Odłożył słuchawkę na widełki i z
szerokim uśmiechem na ospowatej twarzy zwrócił się do admirała
Sandeckera: - Dzwonił pański sekretariat, admirale. Niech pan pozwoli, że
będę pierwszym, który złoży gratulacje.
Sandecker przetoczył cygaro z jednego kącika ust w drugi. - Z jakiego
powodu, do jasnej cholery?
Dyrektor, wciąż uśmiechając się od ucha do ucha, wstał i położył dłoń na
ramieniu Sandeckera. - Pańskie morskie kuriosum okazało się żyworodną
samicą. Właśnie został pan dumnym tatusiem małego, rozhasanego Filuta.
Kiedy Pitt wykusztykał na chodnik, upalna duchota nieco zelżała, słońce zaś
kładło coraz dłuższe cienie póznego popołudnia. Pitt przystanął na moment i
rozejrzał się dokoła: okoliczne budynki wypluwały ze swoich trzewi rzeszę
pracowników, a w miarę jak pustoszały - gęstniał ruch na ulicach. Potem
przeniósł spojrzenie na daleki gmach capitolu, którego biała kopuła
zaczynała gorzeć złotem w blasku zachodzącego słońca; ten widok przywiódł
Pittowi na myśl tamtą odległą plażę, roziskrzone fale morskie i biały statek...
To wszystko sprawiało wrażenie historii, od której oddzielała go niemal
wieczność.
Zacynthus i Giordino zeszli po schodach, a kiedy dołączyli do Pitta,
Zacynthus powiedział rubasznie: - Skoro jesteśmy bez wyjątku samotnymi i
wesołymi mężczyznami bez zobowiązań, sugeruję, byśmy połączyli siły,
ulegając wspólnie pokusie zabawy, a nawet swawoli.
- Ja to kupuję - oznajmił ochoczo Giordino.
Pitt wzruszył ramionami w udanej rozterce. - Serce mi pęka, ale nie mogę
przyjąć twego zaproszenia. Mam wcześniejsze zobowiązania.
- Cholera, znowu ja -jęknął Giordino.
Zacynthus parsknął śmiechem. - Popełniasz ogromny błąd, bo tak się akurat
składa, że jestem szczęśliwym posiadaczem czarnego notesiku z namiarami
najpiękniejszych w Waszyngtonie... - Urwał w pół słowa i z głupawą miną
zagapił się na ulicę.
Przy krawężniku zatrzymał się monstrualny czarno-srebrny wóz. Elegancki w
liniach, majestatyczny w całości, sprawiał wśród nowoczesnych aut wrażenie
królowej, która zabłąkała się pomiędzy cuchnący plebs. Akcentem zaś
dopełniającym jego świetności czy może raczej clou całego programu była
siedząca za kierownicą ciemnowłosa dziewczyna.
- Dobry Boże - westchnął Zacynthus. - Maybach von Tilla.
Skąd go wziąłeś?
- Zwycięzca bierze wszystko - uśmiechnął się chytrze Pitt.
Giordino uniósł brew. - Teraz rozumiem, co miałeś na myśli mówiąc o
wielkim suwenirze. Mógłbym tylko dodać, że ten drugi też mu w niczym nie
ustępuje.
Pitt otworzył przednie drzwiczki. - Chyba znacie, panowie, mojego
czarującego szofera.
- Przypomina mi jedną dziewczynę, którą znałem w Atenach - stwierdził z
uśmiechem Giordino. - Tyle że jest dużo ładniejsza.
Dziewczyna wybuchła śmiechem. - Chcąc ci dowieść, że pochlebstwo się
opłaca, wybaczam ci ten okropny galop, jaki zafundowałeś mi w labiryncie.
Ale następnym razem uprzedz mnie zawczasu, żebym zdążyła wciągnąć na
siebie coś przyzwoitego.
Giordino wyglądał na szczerze zafrasowanego. - Obiecuję.
Pitt, z wesołością w oczach, zwrócił się do Zacynthusa: - Zrób mi pewną
przysługę, dobra, Zac?
- Jeśli będę mógł.
- Chciałbym na parę tygodni zagwarantować sobie usługi jednego z twoich
agentów. Sądzisz, że mógłbyś to załatwić?
Zacynthus popatrzył na dziewczynę i skinął głową. - Chyba tak. Biuro ma
wobec ciebie przynajmniej taki dług.
Pitt zajął miejsce na siedzeniu i zamknął drzwiczki. Potem podał Giordino
swoją laskę. - Trzymaj, chyba nie będzie mi już potrzebna.
Zanim Giordino zdołał wymyślić stosowną odpowiedz, dziewczyna zwolniła
sprzęgło i wielki wóz włączył się do ruchu.
Giordino odprowadzał wzrokiem wysoki dach maybacha aż do chwili, gdy
auto zniknęło za odległym rogiem, a potem spojrzał na Zacynthusa. - Jak ci
wychodzą eskalopki z pieczarkami w sosie z białego wina?
Zacynthus pokręcił głową. - Obawiam się, że mam dyplom tylko z
mrożonych dań.
- W takim razie możesz postawić mi drinka.
- Zapomniałeś, że jestem tylko biednym urzędnikiem na państwowej
posadzie.
- No więc wpiszesz mnie w rubrykę: wydatki reprezentacyjne. Zacynthus
daremnie usiłował zachować poważny wyraz twarzy. Potem wzruszył
ramionami. - Myślisz?
- Jasne.
Ku rozbawieniu przechodniów, ramię w ramię, wysoki Zacynthus i maleńki
Giordino, którzy wyglądali jak Pat i Pataszon, pospieszyli w stronę
najbliższego baru.
KONIEC
[ Pobierz całość w formacie PDF ]