[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Przecież panienka wie, co ja myślę.
 Nic nie wiem  rzekła w popłochu.  Jeśli chce się uczyć, to wracajmy. A ma tabliczkę
i rysik?
 Mam wszystko  powiedział i, ociągając się, wydobył zza pazuchy przybory do pisania.
Ona w milczeniu zawróciła w stronę domu. On poszedł za nią. Przed nimi brykała już
sarenka, spłoszona pewnie przez jakiś nieśmiały, pojedynczy powiew, przez jakieś łagodne
tąpnięcie powietrza.
 Już lepiej proszę mówić do mnie po imieniu  odezwał się wreszcie Eliasz.
 Straciłeś ochotę do nauki?
 Tak  rzekł z wahaniem.  Zniechęciłem się.
 A dlaczegóż to?
 Sam nie wiem. Może ja narzucam się swoją osobą.
 Dlaczego? Mam trochę czasu. Jeszcze nie zaczęłam nauki z dziećmi wiejskimi.
Nagle Eliasz poweselał. Dogonił Helenę, wydawało się przez chwilę, że wezmie ją pod rękę,
ale się opanował i zrównał tylko krok z jej krokiem.
 Jesteś śmiały. Jeszcze ciebie życie nie nauczyło pokory.
 %7łycie nie jest takie straszne, jak je malują  zaśmiał się po swojemu, trochę niefrasobliwie,
a trochę bezczelnie.
 I naprawdę byłeś w powstaniu?
 A potem pięć lat na Syberii. I w czasie któregoś buntu katorżników nad Jeziorem
Bajkalskim uciekłem i dobrałem się aż do Wołgi. Mnie jednemu udała się ucieczka. Może
dlatego, że byłem taki młody. Młodemu morze do kolan, jak powiadają Moskale.
 Ty naprawdę jesteś %7łydem?
 Najprawdziwszym.
Szła długą chwilę w milczeniu. On zabiegł jej raptem drogę.
 A czy to bardzo niedobrze?
Wzruszyła ramionami i ominęła go, schodząc na brzeg lasu wymoszczonego suchym,
srebrzystym mchem, który szeleścił jak pergamin. Znowu gdzieś bardzo daleko, najpewniej
w głębi szarego i puszystego nieboskłonu odezwał się ten dziwny, głęboki, wszechogarniający
odgłos jakby ocierających się o siebie planet. Nikt tego nie słyszy, pomyślała. Nikt tego nie
słyszy oprócz mnie.
I tę drogę skądś znała, ale nie z tych codziennych spacerów ani z dzieciństwa. Tylko wtedy
była ta droga jakby biedniejsza, bez tych kwiatów, co jak powoje oplatają pnie sosen, bez tych
mchów tam w głębi, bujnych, mięsistych, prawie drapieżnych, bez tej duchoty wielkiej dzieży
przykrytej ciężką pokrywą.
 Ja tu wróciłem po panią  odezwał się raptem Eliasz idący z tyłu. Zerwał witkę z krzaka
kruszyny i ciął nią teraz wysokie, smukłe, ale już umierające przed jesienią trawy.
 Co ty mówisz?  powiedziała zamyślona.
 Wróciłem do pani. Odszedłem też dla pani.
Ona zatrzymała się nagle, odwróciła. I on stanął o trzy kroki przed nią.
 Czy ty rozumiesz, co do mnie mówisz?
 Tak, rozumiem. Ja znam dobrze język polski w mowie.
 Ty wiesz, kim ja jestem?
Uśmiechał się niepewnie, uderzając się witką po cholewach zapylonych butów.
 Och, ja też mogłem być kimś innym. To naprawdę przypadek, że urodziłem się w tych
Bujwidzach w żydowskim domu.
Ruszyła w milczeniu w stronę alei, co ją już widać było między rzedniejącymi pniami lasu.
Chciałam się pomodlić nad mogiłą matki, pomyślała, i przeszkodził. On mi przeszkadza. Ten
rudy mężczyzna staje się przeszkodą. Serce skoczyło chaotycznie pod żebrami.
Potem on zasiadł do stołu w jej pokoju, a ona znowu podeszła do okna. Skrzypnęły drzwi,
w ciemnej szparze pokazała się gładko uczesana głowa Emilki. Bezdzwięcznie poruszała
wargami, wymawiając kilka razy słowo  obiad .
 Pózniej. Nie jestem głodna  szepnęła Helena od okna i dała znak dłonią, żeby nie
przeszkadzać.
Eliasz położył tabliczkę na nicianej serwecie, odsunął trochę lampę.
 Ja już sam w domu nauczyłem się paru liter.
Helena odwróciła się od okna, podeszła do stołu. Za ścianą zegar ciężko, z mozołem,
brzęcząc mechanizmem wydzwaniał godzinę, ale nie zdążyli policzyć uderzeń.
 No proszę, jaki jesteś pilny. To pokaż, co umiesz.
On wysunął język jak uczniak w szkole i zaczął rysować rysikiem dużą literę H, następnie
małe e, pózniej l, aż mu wyszło słowo Helena. Popatrzył na swoje dzieło, a potem przeniósł
wzrok na kobietę.
Ona milczała długo. Ktoś coś wołał w głębi domu, najpewniej w kuchni. Dzięcioł przyleciał
i siadł na pniu umarłego drzewa za oknem. Nie zaczynał jeszcze swojej roboty, rozglądał się
ciekawie po okolicy. Eliasz czekał, wpatrzony w jej twarz z zamkniętymi powiekami.
 Lepiej, żebyś nie wyprzedzał programu  rzekła wreszcie ironicznie.  Pokażę ci teraz
literę b, która jest trudna, a pózniej przejdziemy do c, dużo łatwiejszej.
Ktoś krzyczał w głębi domu za kilkoma ścianami. Helena pomyślała, że to pewnie ojciec,
i znowu serce podskoczyło w niej kulawo. Ojciec czasem krzyczał po nocach przez sen,
a czasem także w dzień, kiedy nikogo nie było w pobliżu. Tak rekompensował sobie, być może
nieświadomie, wieloletnie milczenie.
Narysowała dużą literę B, a potem małą. Czuła jego chłodny oddech na dłoni, na odkrytym
przedramieniu ze śladem opalenizny. On pachnie miętą, pomyślała, ostudzoną miętą.
Wtedy znowu jęknęły zeschnięte drzwi i do pokoju wsadziła zarumienioną twarz
rozemocjonowana Emilka.
 Proszę panienki, proszę panienki, pan hrabia przyjechał. W cztery konie. Ze stangretem
i ze strzelcem.
Helena odłożyła rysik i podeszła do lustra, tego pełnego śladów ospy, ale życzliwego jej
urodzie z pierwszymi już skazami, których przyczynia coraz szybciej biegnący czas jak kamień
toczony ze stromej góry. Westchnęła dotykając szylkretowym grzebieniem włosów i różowym
puszkiem nosa z odrobiną piegów u nasady.
 Niech poczeka. Ja zaraz wrócę.
 Ależ nie chciałbym przeszkadzać. porwał się zza stołu.
Pokazała kategorycznie dłonią, żeby siedział, a sama poszła ciemnym korytarzem przez
mroczną sień na ganek, gdzie świeciła zielono winorośl i zapalczywie ćwierkały wróble.
Koło powozu, z herbem na drzwiczkach, odczyszczonym i lśniącym, stał Plater rozmawiając
z panem Michałem. To znaczy on mówił z szacunkiem, a ojciec słuchał, z rzadka potakując.
Tylko on jest dbały, pomyślała. Nikt dziś nie czyści okuć przy uprzężach, nikt nie reperuje
starych kanap, nikt nawet nie szyje nowych sukien czy ubrań. Wszyscy jakby zastygli
w bezruchu niczym figury kamienne na mogiłach. Ale on jest dbały.
Odwrócił się od swego rozmówcy, elegancki, wysoki, z popielatym cylindrem w ręku.
Wszystkie panny w całej guberni oszalałyby na moim miejscu, a ja nie szaleję, pomyślała.
 Witam i przepraszam za najazd  mówił, całując z galanterią jej ręce.  Ale zdobyłem się
na odwagę, żeby zajechać bez uprzedzenia i porwać panią w nieznane.
 Ach, Boże, ja się w ogóle nie spodziewałam  rzekła zarumieniona, a w duchu szepnęła, co
ja plotę i dlaczego udaję gąskę z zaścianka...
 Może to najlepsza metoda na panią, droga panno Heleno. Na przekór pogodzie, porze dnia
i w ogóle wszystkiemu polecimy co koń wyskoczy na przykład do Niemenczyna, a możemy
nawet do Wilna. Na kawę, ciastka, a jeśli taka pani wola, to i na lody.
Nawet ojciec się rozchmurzył. Konstanty podszedł do powozu i z szacunkiem obmacywał
prawdziwie pańską uprząż. A Helena opuściła wzrok i jak grzeczna panienka skubała pasek
sukni.
Chwycił ją ponownie za obie dłonie.
 Porywam panią!
 Ale ja nie mogę, przepraszam pana.
 Dlaczegóż to?
 Mam właśnie lekcję.
Puścił jej ręce i, nagle poważniejąc, odstąpił krok do tyłu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl