[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dłoń swoją. Chłopiec zamknął ciepłe palce siostry w uścisku. Jego kochana, cicha
siostrzyczka. . . Jakże tutejsze dziewczyny różnią się od tych z Południa! Strużyn-
ka była całkiem inna od chimerycznej, pyskatej Jagody i stanowczej, twardej jak
krzemień Srebrzanki. Gdyby któraś z tamtych spotkała brata po tylu latach, od
razu zasypałaby go lawiną pytań, narobiłaby zamętu, a Strużce wystarczy tylko,
że Wężownik jest obok. Dotyka go lekko, całą radość chowa wewnątrz, ale wi-
dać po oczach, jak szczęście grzeje ją od środka, błyszczy w ciemnych zrenicach
i promieniuje z nich niby delikatny blask świecy. I gdzież jeszcze są tacy ludzie
jak w tej wsi rybackiej? Gdzie indziej wszyscy już by mu wlezli na głowę, do-
magając się wyjaśnień i odpowiedzi. A w tych skromnych, ciężko pracujących
prostaczkach więcej jest godności i taktu, niż znalezć można w niejednym szla-
checkim domu.
Ostałbyś tera odezwał się ojciec. Na osiemnasty rok ci idzie, praw
żem jest?
Prawda, tatk.
Pora tobie żony szukać. Własny jaki kąt mieć.
Wężownik skinął głową twierdząco. Właściwie dlaczego nie miałby zostać?
Tyle lat już włóczy się gdzieś na obczyznie i co mu z tego przyszło? Zobaczył
kawał świata, wyszumiał się, a i tak tutaj, w domu, okazało się najlepiej, najbez-
pieczniej, najmilej. Ta uboga chatka o niskiej powale z dyli uwędzonych w dymie
wydała mu się najbardziej pożądanym miejscem na ziemi. Dobrze byłoby zatrzy-
mać się wreszcie na stałe w czterech ścianach i mieć pewność, że te same zoba-
czy się po przebudzeniu jutro i pojutrze, i już zawsze. Wężownik zadumał się nad
tym. Rybaczenie nie było żadną karierą dla maga o jego talencie, ale czy robiłby
co innego, gdyby ślepy los nie wskazał go palcem w chwili narodzin? Pracował-
by teraz równie ciężko, jak ojciec i brat pewnie uważałby się za wykształconego,
gdyby umiał napisać własne imię. Magiczny talent ujawnił się u niego, gdy był
158
jeszcze trzylatkiem. Z dnia na dzień przestał należeć wyłącznie do rodziców. Jego
ojciec i matka musieli pogodzić się z tym, że kto inny miał decydować o doli ich
małego synka. Obcy, zadufani w sobie mężczyzni zaczęli pojawiać się pod ich
dachem, ucząc Wężownika rozmaitych światowych mądrości. Przekonując o tym,
że przeznaczony jest do wyższych celów i wpajając mu dyskretnie pogardę dla
sposobu życia jego ziomków niepiśmiennych i ciemnych. Powinien codzien-
nie błogosławić matkę, że nie uwierzył w to, a w każdym razie nie do końca.
Ileż miłości musiała w sobie znalezć, ile mądrości, by wyprostować jego myśli
i oczyścić z arogancji! Miał szczęście nie dała się przekonać, zastraszyć ani
przekupić pozostał w domu aż do dwunastego roku życia, choć Krąg mógł go
zabrać znacznie wcześniej. Może zaważyło tu pięć mogiłek dziecięcych pod ścia-
ną chaty. Między nim a Pławikiem urodziła się dwójka, a po Strużce jeszcze troje
i żadne z dzieci nie dożyło pierwszych urodzin. Pomoc chłopca w gospodarstwie
wydawała się niezbędna przynajmniej do czasu, póki jego młodsze rodzeństwo
nie podrośnie. Wykorzystali ten czas najlepiej, jak było można ojciec wprowa-
dził go w tajniki rybołówstwa, uczył budowy lodzi, matka zachęcała do strugania
w drewnie i wbijała mu do głowy długie rodowody przodków żyjących od wieków
wokół wielkiego jeziora. Recytowali je wraz z Pławikiem wieczorami, patrząc jak
ogień dogasa w palenisku i przepalone szczapki czerwienieją, upodabniając się
złudnie do rubinów. %7ładen z nich nie widział nigdy rubinów, ale tak właśnie je
sobie wyobrażali wielkie, czerwone jak gorejące węgle. Matka szyła coś lub
łatała, póki starczyło światła, słuchała ich, kiwając leciutko głową w takt wer-
setów, a gdy kończyli, sama zaczynała snuć opowieści wesołe lub straszne
choćby takie jak ta gadka o narzeczonej utopisze, co ukochanego pod wodę zwa-
biła, sinymi ustami wpiła się w jego wargi, by dech mu odebrać i na zawsze już
w głębinie omotać.
Wężownik, słuchasz ty mnie?
Chłopiec drgnął i szeroko otworzył oczy. Ojciec mówił coś już dobrą chwilę.
Zamyśliłem się.
Ty się tak nie zamyślaj, bo to nieobyczajnie. %7łem się pytał, co czynić
chcesz.
Wężownik wahał się jeszcze moment. Czy dobrze zrobi, opuszczając nagle
przyjaciół? Ale przecież tak właściwie wcale go nie potrzebowali. Prawie nikt
nie wykorzystywał jego talentu, prócz ostatniej prośby Kamyka. Wędrowali tra-
dycyjnym sposobem, na własnych nogach lub grzbietach jucznych zwierząt. Na
co im Wędrowiec w takich okolicznościach? W razie nagłej potrzeby będą mieć
Myszkę, który jest jeszcze lepszy od niego. Jak długo on ma jeszcze wlec się bez
żadnego celu po kraju? I co miałby robić w Górach Zwierciadlanych, skoro tam
nawet porządnej wody nie ma?
Zostaję, tatk. Mam trochę pieniędzy, jakoś się urządzę. Nie tu, ale niedale-
ko.
159
W tym momencie zobaczył, jak Pławik oddycha głęboko, odpręża się ledwo
dostrzegalnie, zupełnie jakby ominęło go jakieś niebezpieczeństwo. Natychmiast
zrozumiał: przez lata jego brat zdążył przywyknąć do myśli, że to on obejmie
dziedzictwo po ojcu, choć był tym młodszym. Starszemu przeznaczono los maga
i nikomu nie przyszłoby do głowy, że mógłby osiąść w rybaczówce. Jego nagły
powrót wstrząsnął posadami niewielkiego świata Pławika i objawił się jako za-
grożenie, choć oczywiście cieszył się szczerze, że Wężownik ocalał.
Ot, mądrze gadasz! ucieszył się Ocios. Akurat na Oku jeden mag
chałupę stawia. Mówca on jest, to pewno umyślnego szukać będzie. Nadasz mu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]