[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zatrzymajmy się na kawę. Louisa zrobiła nam kanapki.
Pięć minut, żeby rozprostować nogi - zaproponowała.
S
R
- Jesteś jasnowidzem. - Spojrzał na nią, rozbawiony nie-
zamierzoną aluzją. - To też twoja specjalność?
Uśmiechnęła się, czując, że jego sceptycyzm łagodnieje.
Atmosfera zaczynała się oczyszczać.
W dalszą drogę ruszyli dziesięć minut pózniej. Na postoju
dla ciężarówek mieli okazję normalnie porozmawiać i teraz
oboje byli rozbudzeni.
- Opowiedzieć ci o mojej pacjentce?
Miała cichą nadzieję, że nie usłyszał jej westchnienia.
- Co się stało?
- Tragedia, jakiej wszyscy się obawiamy. Miało być pro-
ste, ciąża blizniacza. Pacjentka już wcześniej miała bliznię-
ta... Wszystkie badania idealne, ale coś się popsuło, nie usta-
lono co. I jedno z blizniąt zmarło. Natychmiast zrobiłem ce-
sarskie cięcie, żeby ratować to drugie, ale rodzice, to zrozu-
miałe, wpadli w rozpacz. - Umilkł na chwilę, po czym podjął
zmienionym głosem: - Zachodziłem w głowę, co jeszcze po-
winienem był zrobić. Uważniej je obserwować, zrobić wię-
cej badań krwi, wcześniej wywołać poród? Czy w przyszło-
ści w takich przypadkach mam przyjąć inną linię postępo-
wania? - Mówił z trudnością.
- Kiedy ta pacjentka przyszła na wizytę kontrolną, mia-
łem głowę zajętą czym innym, a to w naszej pracy jest nie-
dopuszczalne. Było to zaraz po śmierci Bridget i w trakcie
sprawy o opiekę nad Tammy, ale to żadne usprawiedliwie-
nie.
Może nie usprawiedliwienie, ale dużo wyjaśnia, pomyśla-
ła Misty.
S
R
- Czułem, że coś jest nie tak. Kobieta wyglądała tak sa-
mo, dziecko przybierało na wadze... Twierdziła, że nic jej
nie dolega. Dzieciak spał, a ona była jakaś oschła. Zagadną-
łem ją o stan psychiczny, ale powtórzyła, że czuje się do-
brze. - Uderzył pięścią w kierownicę. - Powinienem był zro-
bić więcej, nie pozwolić jej wyjść. - Westchnął. - Podejrze-
wałem, że ma depresję, więc podałem jej kilka numerów
telefonów ratunkowych i zapisałem na wizytę u psychiatry
następnego dnia, ale widziałem jej niechęć. Na koniec za-
dzwoniłem do jej męża.
Misty kaszlnęła.
- Depresja poporodowa albo psychoza. Przytaknął.
- Tego samego popołudnia rzuciła się razem z dzieckiem
z okna swojego mieszkania w wieżowcu. Oboje zginęli na
miejscu.
Misty oblał zimny pot.
- To okropne.
- Sprawa w sądzie też była okropna. - Włączył kierun-
kowskaz i skręcił.
W świetle latarni Misty spojrzała na jego twarz. Rysy
miał tak stężałe, jakby jego twarz była wykuta w kamieniu.
Gdy minęli zródło światła, w mroku rozległ się jego głos:
- Przyznałem się w sądzie, że podejrzewając coś, nie zro-
biłem wystarczająco dużo, więc jej rodzina chciała puścić
mnie w skarpetkach. - Zaśmiał się sztucznie. - Jakby mnie to
w ogóle obchodziło. Mogli mi zabrać wszystko. Dla mnie
liczyło się tylko to, że jej nie uratowałem. Ani dwójki jej
dzieci.
S
R
Potarł dłonią kolano, jakby w ten sposób chciał zetrzeć z
siebie rozpacz. Spojrzał na Misty wzrokiem człowieka, który
w dalszym ciągu nie pojmuje, że coś takiego mogło go spo-
tkać. Nakryła jego rękę gestem pocieszenia. W pierwszej
chwili zerknął na nią zaskoczony, ale odwzajemnił jej
uścisk.
- Wcześniej była absolutnie normalną matką. Depresja
poporodowa rzuciła jej się na mózg, uniemożliwiając radze-
nie sobie z żałobą. Zawiodłem ją. I muszę z tym żyć. A to
niełatwe.
- Kiedy to się stało?
Wysunął rękę spod jej dłoni, jakby otrzymał od niej wy-
starczającą dawkę współczucia, i położył ją na kierownicy.
- Trzy lata upłynęły w listopadzie - odparł beznamiętnym
tonem.
- Był ktoś wtedy przy tobie? - To oraz śmierć Bridget i
walka o Tammy. Aż dziw, że nie oszalał. - I po tym wypad-
ku zrezygnowałeś z położnictwa.
- Straciłem do niego serce. I nie chciałem już nikogo za-
wieść.
- A przyjaciele, koledzy? - Czy mężczyzni nie rozmawia-
ją ze sobą tak jak kobiety? Jak położne, które się wspierają
w podobnych sytuacjach? Najwyrazniej nie. - A twoja rodzi-
na? Rozmawiałeś z kimś?
- Jasne. - Nie spodobał się jej taki ton. - Z adwokatem, z
sędzią, z przysięgłymi.
Słaba terapia.
- Co z tego wynikło?
S
R
- Sędzia przyznał, że być może mogłem zrobić więcej,
ale był to niefortunny zbieg wydarzeń, na co nie miałem
wpływu. Zasugerował, żebym nadal zajmował się psychia-
trią w położnictwie i dokumentował interesujące przypadki.
Zrezygnowałem z położnictwa klinicznego, całkowicie po-
święcając się psychiatrii.
A powinien wrócić na salę porodową, pomyślała, żeby
znowu zaznać radości na widok nowego życia.
- Połowę tego, co miałem na koncie, przekazałem tej ro-
dzinie, mimo że sąd mnie uniewinnił. - Znowu zaśmiał się
nieprzyjemnie. - Zabawne jest to, że na tym podręczniku
zbiłem nową fortunę, ale na pocieszenie mam to, że być mo-
że dzięki niemu lekarzom będzie łatwiej zidentyfikować za-
grożone pacjentki. Połowa tantiem idzie na konto Tammy... -
zawahał się, porażony zniknięciem córki - a druga na konto
Beyond Blue, organizacji wspierającej osoby cierpiące na
depresję. - Spojrzał na Misty. - Tyle mogłem zrobić.
Nareszcie zrozumiała jego obawy, że Tammy dostanie w
ciąży depresji. Bo straciłby nie tylko ją, ale sam by tego nie
przeżył.
- Kiedy ta pacjentka się zabiła, zrozumiałem, że zawio-
dłem jeszcze jedną osobę. Matka Bridget odebrała mi Tam-
my, bo miała do mnie żal, że nie uratowałem jej córki. Aleja
w dalszym ciągu nie wiem, co miałbym zrobić. - Potrząsnął
głową. - Więc z daleka czuwałem nad Tammy. Polubiłem
pustelnicze życie. Czasami w weekendy odwiedzała mnie
Tammy i mój wydawca.
Odpięła pasy, by pocałować go w policzek. Nie mogła się
powstrzymać.
S
R
- Ukrywałeś się, ale już dłużej nie możesz tego robić, bo
jesteś potrzebny Tammy.
Patrzył na nią, gdy ponowię zapinała pasy.
- Ty też jesteś jej potrzebna. - Odwrócił wzrok na szosę. -
Jesteś syreną, która wyłowiła mnie z oceanu i przywróciła
światu. - Zawahał się. - Teraz muszę uwierzyć w twoje wi-
dzenie", według którego Tammy jest bezpieczna w moim
domu. Zdajesz sobie sprawę, jakie to dla mnie trudne? Ucie-
kłem w naukę o chorobach psychicznych, żeby odciąć się od
rzeczy, którym nie ufałem albo z którymi się nie identyfiko-
wałem, a teraz za twoją sprawą muszę do nich wrócić.
Zrozumiała kolejną rzecz: skąd bierze sięjego sceptycyzm
wobec izby porodowej, gdzie najważniejszy jest instynkt
oraz wiara w naturalne mechanizmy organizmu ludzkiego. .
W tym kontekście należy uznać, że zachował wyjątkowy
spokój. A teraz jechał tam, gdzie według niej znajduje się
jego córka. Nie dlatego że powziął jakieś przypuszczenia,
ale dlatego, że uwierzył w nią.
W domu na wydmie zastali Tammy. Zapłakaną, skuloną
w wielkim fotelu.
- Nie wrócę z wami.
Ben spojrzał na Misty, po czym znowu na Tammy.
- Nie możesz rodzić sama. Potrzebujesz ludzi, którzy się
tobą zaopiekują i cię wesprą.
- Wcale tak nie myślisz. Tylko tak mówisz. Wiem, że już
mnie nie potrzebujesz, bo teraz masz Misty. -Odwróciła się
do niego tyłem.
Zapewne chce ukryć łzy, pomyślała Misty. Biedny Ben.
Przeniosła na niego wzrok z niemą prośbą, by dał jej szansę.
S
R
[ Pobierz całość w formacie PDF ]