[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Janusz.
- Cicho! - skarciłem go.
Wysiedliśmy z Rosynanta i wspięliśmy się stromą ścieżką. Przed bacówką przywitały nas trzy
szczeniaki, owczarki podhalańskie. Bacy nie było, ale jego honory pełnił juhas Stanisław Wojtyska,
który nawet nieproszony wyniósł z bacówki rzezbione w drewnie przeszło półlitrowe kufle pełne
żętycy.
Pyszny to napój i niech żałuje ten, kto nie próbował!
Wypiliśmy po kuflu.
- Jesce? - spytał juhas.
- Jesce! - zawołał Janusz i oblizał się.
Wojtyska nalał jesce chytrze się przy tym uśmiechając. Z tą rewolucją w brzuszku to była
prawda. Ale nasze żołądki zniosły dzielnie i drugi kufel żętycy.
Dowiedzieliśmy się, że stado, czyli kierdel owiec pasany na tym stoku liczy trzysta sztuk. Chłopi
pozwalają darmo wypasać je na nieużytkach.
Praca przy owcach jest ciężka, bo to i trzy razy dziennie dojenie, i przygotowanie bryndzy i
oscypków. Juhas zaprosił do bacówki, gdzie nad wykopanym w ziemi paleniskiem wędziły się
oscypki. Swoją drogą byłem pełen podziwu dla górali, którzy mieszkają cały, trwający od marca do
pazdziernika, sezon w bacówce; dym w niej tak szczypał w oczy, że ledwo wytrzymałem kilka
chwil.
Pożegnaliśmy gościnnego juhasa, który przybył tu z Rzepisk koło Bukowiny Tatrzańskiej, i
wróciliśmy do Rosynanta.
Zajechaliśmy Pod Bocianie Gniazdo . Przed barem siedziała grupka nastoletnich łazików. Takich,
co to do bitki zawsze gotowi.
Przechodziliśmy obok nich, gdy jeden wsparty o ścianę zawołał do Zośki:
- Te, lala, zostaw te pierniki i tego kulasa, a chodz z nami!
To trwało ułamek chwili, nie zdążyłem zareagować, a Mrówczyński schować się za mnie...
Janusz wyzwolił rękę z uchwytu szwedki i trzasnął nią wołającego w nos.
- O rany! - wrzasnął uderzony.
Z ziemi poderwało się dwóch jego kolesiów. Jeden z otwartym sprężynowcem w ręku.
Miałem chwilę roboty. Ale już sprężynowiec leżał na ziemi, a jego właściciel i dwaj koledzy
pryskali ile sił w nogach krzycząc:
- Jeszcze was dorwiemy!
- Krowa, która głośno ryczy, mało mleka daje! - zaśmiałem się podnosząc nóż z ziemi.
Odwróciłem się w stronę naszych. Mrówczyński wciąż jeszcze kleił się do błotnika auta. Zośka
pochlipywała, a Janusz ocierał pot z czoła. Poklepałem go po ramieniu.
- No, aleś się spisał! Lepiej ci nie wchodzić w drogę.
Chłopak uśmiechnął się z zażenowaniem.
- To był odruch. Zresztą, gdyby nie pan wszystko skończyłoby się smutnie.
- Nie bądz taki skromny.
Popatrzył na mnie uważnie.
- Byłeś wspaniały, chłopcze - Mrówczyński z entuzjazmem uścisnął dłoń Janusza. - Ja
sam... a zresztą! %7łeby tylko nie wrócili i nie poprzebijali opon.
Popatrzyłem za oddalającą się trójką.
Trafiony przez Janusza przyciskał chustkę do krwawiącego nosa, a jego kumple próbowali
zatrzymać przejeżdżającego żuka.
Zaśmiałem się.
- Bez obaw. Oni już tu nie wrócą.
Tak więc nasz posiłek Pod Bocianim Gniazdem mógł przebiegać bez przeszkód.
Siedzieliśmy pózniej wieczorem przed namiotami, gdy pan Jan niespodziewanie spytał:
- Kto był największym bohaterem w dziejach Peru?
- Tupac Amaru - odparłem.
- Tupac Amaru II - poprawił mnie Mrówczyński. - Urodził się 19 marca 1738 roku we wsi
Surimana. Na chrzcie otrzymał imiona Jose Gabriel. Jego nazwisko wywodziło się od
ostatniego władcy Inków, straconego w 1572 roku. Ojcem był Miguel Tupac Amaru, matką
Rosa Noguera. W tamtych czasach szlachectwo inkaskie ceniono wysoko. Po śmierci ojca i
starszego brata Jose Gabriel został kacykiem i zaczął domagać się praw do ziem nadanych
niegdyś przez wicekróla córce swego królewskiego przodka, Tupaca Amaru I. Przystępując
do organizacji powstania Tupac Amaru II postanowił oprzeć się zrazu na wszystkich
niezadowolonych z administracji wicekrólestwa.
- Czego? - spytała Zośka.
- Wicekrólestwa. Taki był tytuł zamorskich terytoriów Hiszpanii. Ale wróćmy do przebiegu
powstania. Niestety, zgubą wszystkich walk wyzwoleńczych w Peru było skłócenie. Tupac
Amaru został aresztowany przez jego dotychczasowego zwolennika, Metysa Francisca Santa
Cruz, i wydany Hiszpanom. Inny zdrajca schwytał żonę Inki - Micaelę Bastidas, jego dwóch
synów - Hipolita i Ferdynanda oraz brata Micaeli - Antonia. Tupac Amaru z godnością zniósł
tortury. Jeszcze w więzieniu własną krwią pisał odezwy wzywające do kontynuowania walki.
Męki przewidziane wyrokiem dla Tupaca Amaru były wyrafinowane. Włożono mu na głowę
jedenaście żelaznych koron z ostrymi kolcami, bo wydał jedenaście odezw, w których
mianował się władcą. Na jego piersiach zawisł ciężki łańcuch obciążony metalowymi płytami
i kolcami, jako order Wielkiego Paititi, rodzaju loży, której - jak mu zarzucano - mianował
się wielkim mistrzem. I jeszcze trzy długie ostrza wetknięte w tył głowy wychodziły mu
ustami, gdyż wydał trzy manifesty, w których nazywał króla Hiszpanii uzurpatorem. Ponadto
[ Pobierz całość w formacie PDF ]