[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wypełniał ją sobą, rósł. Cały stał się strachem, nie było już miejsca na inne uczucia
wyparte z najdalszych zakątków mózgu, zagubione w oceanie lęku. Bał się jak
nigdy dotąd, choć nie potrafił zlokalizować zródła pulsujących strachem fal. Były
dziećmi ciemności. Małe, wijące się, ruchliwe robaczki. Pełzły wzdłuż sieci
nerwów i żył, łaskotały gorącem końce palców i mroziły na lodowy kamień
łomocące panicznie serce. Był gigantycznym mrowiskiem z trylionami opętanych
mrówek.
Był kłębowiskiem obudzonych żmij, był węzłem żywego sznura, za-pętlającego
się coraz ciaśniej w rozpaczliwych próbach rozwiązania. W panice poczuł, że
utrzymywana dotąd siłą woli dusza zaczyna opuszczać zrobaczywiałe ciało,
zostawiając je na żer zwycięskim czerwiom. Lecz dokąd odpłynąć ma odrętwiała z
przerażenia świadomość, gdy na zewnątrz także kłębił się wygłodniały, czekający
na łup strach. Trwał zawieszony między życiem a śmiercią, nie żyjąc i nie mogąc
umrzeć do końca.
Wtedy zobaczył je znowu. Przez nasycony lękiem mrok, przez otchłań czarnego
strachu przebiło się słabiutkie światełko. Nieśmiałe, eteryczne westchnienie
wypchniętej ze świata rzeczywistości. Ognik jaśniał coraz silniej. Rozwijał się w
płomienną kulę, głosząc zwycięstwo nad cofającą się nocą. Wyłaniały się z czerni
znajome kształty komnaty, powtórnie ujrzał cień swych drżących jeszcze dłoni.
Poczuł wilgoć na twarzy. Zdziwiony dotknął policzka. To były łzy. Nagle opuściły
go siły. Półżywy, niezdolny do wykonania żadnego ruchu, upadł twarzą na
kamienną posadzkę. Jak długo leżał? Poczuł czyjeś unoszące go z ziemi ręce.
Wypłynął z sali w litościwym kołysaniu sapiących z wysiłku kroków. Pierwsza
Tajemnica Ciemności była w jego wnętrzu.
Ocknął się na kamiennej ławie w niewielkiej celi. Pochylał się nad nim sługa
komnaty, który przykładał do jego czoła zimny, mokry okład. To-sar usiadł.
Gdzie jestem? zapytał.
Już po wszystkim, Geue. Dobrze, że przyszedłeś do siebie. Strażnicy czekają.
*
Siedzieli za szerokim stołem, pod czarnym baldachimem z zielonym symbolem
Tajemnic, wyhaftowanym na skrzydłach kotar. Sala była wąska i długa, tak że
stojąc u wejścia miał do przebycia kilkanaście kroków, zanim będzie mógł zająć
przygotowane dlań miejsce. Przełożony Aawy dał znak. Zbliżył się więc, z
uszanowaniem skłaniając przed nimi głowę, by po chwili, na ponowny znak
najstarszego, zasiąść w ustawionym naprzeciw stołu fotelu.
Przyglądał się im z ciekawością. Dotąd widywał strażników jedynie przelotnie
podczas uroczystości zakonnych, gdy był jeszcze jednym z wielu czekających.
Znał ich imiona, jak znali je wszyscy bracia Zabójcy, bowiem obowiązkiem
każdego było wiedzieć o nich wszystko. Trzech spośród Aawy było Diie, czwarty
reprezentował Geue i jako jedyny z klanu nie miał obowiązku dążenia do zmiany
kasty. Status strażnika Tajemnic nie zezwalał na to.
Pokłon wam, czcigodna Aawo To-sar jeszcze raz skłonił się siedzącym
naprzeciw.
Witaj wśród wtajemniczonych, To-sar-Geue odezwał się przełożony Aawy.
Dziś dostąpiłeś zaszczytu poznania dwóch spośród Tajemnic Pierwszych, które
dostępne są twemu klanowi. Wolno ci wejrzeć w następne, gdy tylko będziesz
gotów. Niech prowadzacie pomocną dłonią ku twemu przeznaczeniu, boś winien
umrzeć lub stać się Diie.
Wiem o tym, wielki Tie-vo-Diie. Ofiarowane uszy były moją przysięgą.
Mistrz zakonu przekazał nam twe żądanie. Przyznaję, że zdziwiło nas i
zasmuciło. Czyżby To-sar zapomniał o najwyższym posłannictwie naszego
Bractwa?
Eneika hardo spojrzał na sędziwego strażnika.
Nie zapomniałem, czcigodny. Z chwilą wstąpienia między Geue stałem się
Tym, Który Otwiera Drogę Do Oll-hirr, i udowodnię to w świętej walce. Zaborcy
starych krain są moimi wrogami, lecz jednemu z nich zawdzięczam życie. Dlatego
on i jego przyjaciele wyłączeni są z mej nienawiści.
Val uratował życie eneice? Dziwne rzeczy opowiadasz, To-sar w głosie
Tie-vo zabrzmiało niedowierzanie.
To nie jest zwykły val. Pamiętasz Pismo, czcigodny? Zaskoczony strażnik
spojrzał na niego.
Nie chcesz mi chyba wmówić, że to...
Wszystko na to wskazuje. Jest wyklęty przez własne plemię, bo urodził się
wraz z żółtym wcieleniem Trorr-uda. On może pokonać ciemność, Tie-vo.
Czy wie o tym?
Chyba jeszcze nie, lecz dąży do poznania.
Wie już, gdzie go szukać?
Tak. Przybył z przykazaniem opiekuna udania się na Pitię, do Zwiętych
Tablic. One mają zdradzić mu jego przeznaczenie.
Dużo wiesz, To-sar. Czy on ci o tym mówił?
Nie, czcigodny. To-sar zna wiele sposobów zdobywania wiadomości. %7łe są
prawdziwe, potwierdziło życie.
W jaki sposób?
Przypadkowo ujawnił się publicznie jego status. Zcigają go jak zbrodniarza
oprawcy wielu krajów.
I cóż z tego wynika?
Czy mam ci cytować Pismo? rzucił ze zniecierpliwieniem To-sar.
Jaśniejszej wymowy fakty mieć nie mogą.
Tie-vo uśmiechnął się.
Jesteś gwałtowny, To-sar. To dobrze, Trorr-ud wiedział, kogo przeznaczyć w
szeregi Geue. Zamilkł na chwilę, po czym ciągnął dalej: Wierzymy ci. Twe
żądanie stało się prawem, jak nakazuje tradycja. Czego żądasz dla
sprzymierzonych?
To-sar odetchnął głęboko. Przeprawa z Aawą poszła łatwiej, niż przypuszczał.
On musi dostać się na Pitię. W tej chwili nie jest to możliwe bez naszej
pomocy, całe Przedgórze szuka poczętego w zbrodni.
Chcesz, byśmy wyekwipowali ich na drogę? Tie-vo udał, że nie rozumie.
To-sar spojrzał na niego z gniewem.
Trudno ci pozbyć się uprzedzeń, czcigodny. Powiedziałem: on musi dostać
się na Pitię! Czyżbyś nie wiedział, czego żądam?
Złość eneiki najwyrazniej rozbawiła Tie-vo. Roześmiał się głośno i powiedział:
Twoja zadziorność przynosi ci chwałę. Tak, wiemy, o co ci chodzi.
Rzeczywiście, trudno pogodzić się staremu Diie z koniecznością udzielania
pomocy nieprzyjacielowi, lecz widać takie jest przeznaczenie. Aawa spełni twe
żądanie, valowie dostaną się na Pitię.
Dzięki, czcigodny...
Teraz idz i niech Trorr-ud prowadzi twe kroki, byś stanął w szeregach Diie
lub pochłonął cię xinx w ofierze Oll-hirr.
*
Zbliżała się północ, gdy leśne chaszcze przerzedziły się nieco. Szli teraz
szybciej, nie musieli wycinać przesieki w splątanym gąszczu. Największą ulgę
przyniosło to eskortującej wędrowców od granicy dwójce eneików, którzy przyjęli
na siebie ciężar torowania drogi. Zaraz obaj przesunęli się na koniec pochodu,
zostawiając przewodnictwo To-sarowi.
Vortar był trochę zawiedziony. Jego rzucona od niechcenia uwaga sprawdzała
się na razie w każdym punkcie. Pomoc Bractwa polegała jak dotąd tylko na
podarowaniu im irmana, w dodatku zle ujeżdżonego, oraz żywności na drogę. No i
tych dwóch, co to nie wiadomo, czy mieli ich chronić, czy pilnować, aby zbyt
wiele nie zobaczyli. Przez cały czas od przekroczenia granicy Związku Irgów
podejrzliwie przyglądał się milczącym Zabójcom, ale ci nie dawali powodu do
nieufności. Przeciwnie: w czasie przebijania się przez gęstwinę przyjęli rolę
prowadzących, zaś na popasie trzymali się na uboczu, nie mieszając się do rozmów
valów. Czasami gwarzyli o czymś z To-sarem, po czym jeden z nich znikał na jakiś
czas, by pózniej znów do nich dołączyć.
Las skończył się i wyjechali na piaszczystą plażę. Dalej leniwie toczyła wody
Karia, a za nią pogrążone w mroku rozciągały się ziemie Agrenii. Po wodzie
przesunął się czarny cień. Czółno z lekkim pluskiem dobiło do brzegu i na piasek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]