[ Pobierz całość w formacie PDF ]

we własnym mieszkaniu.
Osiem godzin pózniej, leżąc na sali porodowej, wiedziała
już, jak bezpodstawne były jej obawy.
- Niech mi pani da jakieś znieczulenie - błagalnym tonem
zwróciła się do położnej.
- Kochanie, jeszcze nie czas. - Kobieta była opanowana,
ale ten spokój tylko Różę drażnił.
- Jak to nie czas, przecież ja umieram! - krzyczała ze
łzami w oczach.
- Masz małe rozwarcie, znieczulenie może zatrzymać
akcję porodową, musimy czekać.
- Leszek! - zawyła, jakby ostatnim tchnieniem.
Przy kolejnym skurczu wbiła palce w jego barki,
chwytając się ich niczym koła ratunkowego. Twarz zanurzyła
w poduszce, aby stłumić rozdzierający płuca krzyk,
rozpychanie w jej ciele okazało się silniejsze niż poprzednio,
choć przed chwilą wydawało się jej to absolutnie niemożliwe.
- Leszek, zrób coś! Nie wytrzymam tego dłużej, zapłać
im. Zabij mnie!
Leszek kolorem twarzy nie odróżniał się od żółtej
lamperii, sam wyglądał na ledwo żywego. Chodził wokół
żony, nie mając pojęcia, jak jej pomóc, na próby masowania i
kontroli oddechu reagowała złością.
- Zostaw mnie! Bądz cicho! - krzyczała, a kiedy
odchodził na bok, wołała przez łzy: - Nie zostawiaj mnie, daj
mi rękę.
W dziesiątej godzinie porodu, kiedy Róża niemal zupełnie
opadła z sił i oboje tracili nadzieję, że to kiedykolwiek się
skończy, Leszek postanowił wezwać wsparcie. Pierwsza
przyjechała Ewka.
- Błagam cię, zastąp mnie, bo nie wiem już, co mam
robić. Boję się, że to skończy się jakąś tragedią. - Patrzył
Ewce w oczy z taką miną, jakby za moment miał się
rozpłakać.
- Wyjdz i złap oddech na korytarzu - pozwoliła mu,
zajmując jego miejsce przy łóżku Róży. - Ale wróć, pamiętaj,
że ona cierpi bardziej.
- Nie odchodz! - wołała za nim żona w chwili, gdy
przekraczał próg sali.
Udał, że nie słyszy jej zmęczonego głosu, był przekonany,
że jeszcze jedna minuta w tym miejscu po prostu go zabije.
- Nie chcą dać mi znieczulenia! - Róża na widok
przyjaciółki ponownie zaniosła się płaczem. - Cholerni
sadyści, rzeznicy, mordercy!
- Kochanie, to już prawie koniec, dasz radę. - Ewka drżała
z przejęcia.
- Nie dam, nie wyyy - trzyyyy - maaaam... - sylabizowała
wyrazy, sapiąc jak smok.
Trzymanie za rękę i pocieszające frazesy nie przynosiły
ulgi w bólu, ale dawały niezbędne poczucie bezpieczeństwa.
- Dzień dobry, mam na imię Teresa i teraz to ja będę
towarzyszyła tobie podczas porodu, Różyczko - powiedziała
bardzo miłym głosem kobieta w szpitalnym ubraniu. - Jestem
położną - informowała, w ogóle niewzruszona stanem
pacjentki ani jej wołaniem o pomoc.
Założyła gumowe rękawiczki i stanęła między nogami
Róży. Położyła dłonie na jej zgiętych kolanach i współczująco
popatrzyła na twarz naznaczoną cierpieniem.
- Wiem, że długo się tak męczysz, zaraz cię zbadam i
zobaczę, czy będę mogła jakoś ci pomóc.
- Znieczulenie... - wydusiła pacjentka ochrypłym głosem.
- Przed drzwiami spotkałam twojego męża, też tylko tyle
zdołał powiedzieć - kobieta nie przestawała mówić. - Tyle że
ty wyglądasz znacznie lepiej niż on.
Dłoń odziana w gumową rękawiczkę wsunęła się pod
prześcieradło, położna spojrzała na zapis KTG i ze stoickim
spokojem przeczekała kolejny, bardzo silny skurcz, po czym,
wyglądając na zadowoloną, oznajmiła:
- Na znieczulenie to jest już za pózno, skarbie. Prawie
dobiegłaś do mety.
- Jak to za pózno? - Oburzona Ewka stanęła w obronie
przyjaciółki. - Godzinę temu inna położna twierdziła, że jest
za wcześnie.
- Przez tę godzinę wszystko się zmieniło, nasza
zawodniczka nabrała zawrotnego tempa. Mamy dziesięć
centymetrów rozwarcia, rodzimy!
Do sali weszły jeszcze dwie kobiety i Leszek, zrobiło się
lekkie zamieszanie. Leszek podtrzymywał głowę żony,
położne wydawały komendy:  przyj - nie przyj" i co kilka
chwil wołały:  już, już, prawie, jeszcze chwilka!". Róża
krzyczała jak opętana, nie widząc końca swojego cierpienia, a
Ewka ściskała jej dłoń, modląc się w duszy o szybki finał.
Niespodziewanie krzyk ustał i na kilka sekund zapanowała
absolutna cisza. Zanim zdali sobie sprawę z tego, co się dzieje,
przestrzeń wypełnił najradośniejszy dzwięk na świecie - krzyk
noworodka! Silny i niemiłosiernie głośny płacz maleństwa
natychmiast wymazał z twarzy jego rodziców ból i cierpienie.
- To chłopiec! - Obwieściła wszystkim jedna z położnych,
kładąc brudnego od krwi golaska na brzuchu jego mamy.
Rodzice opletli go ramionami, zatapiając w nim
przepełnione miłością oczy. Ewka niepostrzeżenie wymknęła
się z sali.
- Chłopak! - zawołała szczęśliwa, w podskokach
podbiegając do czekającej na korytarzu Mirki. - Czerwony,
spuchnięty i cholernie głośny, ale cudowny chłopak!
Zciskały się ze łzami w oczach.
Mirka obudziła się tuż przed siódmą, pomstując na głupi
system edukacji, który każe dzieciom rozpoczynać zajęcia w
szkole o ósmej.
- Jak to ludzie sami utrudniają sobie życie. I przy okazji
innym też... - mruczała do siebie pod nosem. - Przecież dla
wszystkich byłoby lepiej, gdyby lekcje zaczynały się
przynajmniej o godzinę pózniej. Po co zaburzać naturalny
rytm organizmu, który o tej godzinie chce jeszcze spać?
Ciepła noc przeszła w równie ciepły poranek, lato było w
pełni, mimo że kalendarz jeszcze tego nie potwierdzał. Mirka,
na wpół przytomna i boso, podreptała do kuchni, delektując
się chłodem terakoty. Włączyła ekspres do kawy - nigdy nie
zaakceptowała picia kawy rozpuszczalnej. Uwielbiała, kiedy
dom wolno wypełniał się aromatem czarnego płynu, cichym
szmerem spływającego do dzbanka.
Dziś na szczęście nie musiała się śpieszyć. Rafałka do
szkoły miała odprowadzić sąsiadka, z której wnukiem się
przyjaznił. Chłopcy trzymali się razem na podwórku i w
szkole, często nocowali u siebie, przy czym częściej to Rafał
nocował u kolegi niż odwrotnie. To rozwiązanie dawało Mirce
przynajmniej dwa wolne wieczory tygodniowo.
Właśnie skończyła przygotowywać śniadanie, gdy mały
zjawił się przy niej.
- Witaj, skarbie. - Ucałowała synka w oba policzki.
Widok jego rozczochranych blond włosów, bosych stóp i
zaspanych oczu tak ją rozczulił, że miała ochotę nie tylko go
całować, ale wręcz kawałek odgryzć. - Siadaj, misiu, zrobiłam
ci grzanki z serem. - Chłopiec, powłócząc małymi nóżkami,
usiadł przy stole.
- Mamo, kiedy pojedziemy do taty? - zapytał, trąc oczy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl