[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rodziny czy jeszcze czemuś innemu?
A może Cyganka rzuciła na niego jakiś czar?
Lance zatrzymał się i wyciągnął z kieszeni pierścionek. Od niego
wszystko się zaczęło.
111
Potarł palcami aksamitne pudełeczko, spodziewając się poczuć
ładunek elektryczny tak jak wtedy, gdy pokazywał pierścionek Marcy. Ale
nic się nie wydarzyło.
Lance otworzył pudełeczko i jak urzeczony wpatrzył się w puste
miejsce wewnątrz. Na pewno nie wyjmował pierścionka. Gdzież się więc
podział?
Do diabła! Stracił już Marcy i Angie, a teraz jeszcze pierścionek?
Gwałtownym gestem przesunął dłonią po oczach.
Zapuścił motor i ruszył w kierunku domu, przysięgając przemyśleć
starannie całe swoje życie, zanim zrobi kolejny niemądry ruch.
Kiedy noc zaczęła ustępować pola szarości świtu, Lance wreszcie
rozejrzał się po okolicy. Ale nie bardzo mógł się zorientować.
Potem zobaczył poszarpane granie Badlands i wstrzymał oddech.
Wcale nie jechał w kierunku Montany.
Znalazł się dokładnie w punkcie, z którego wyruszył poprzedniego
ranka, na ranczu Bobby'ego i Vicky.
O Boże! I kto tu mówi o potrzebie przemyślenia każdego działania.
Postąpił beznadziejnie spontanicznie, wręcz głupio. Powinien zawrócić
na zachód i jechać do domu. Ale czuł się zmęczony i potrzebował
odpoczynku.
Lance nie dopuszczał do siebie myśli, że odruchowo wrócił do
miejsca, w którym po raz pierwszy w życiu poczuł się jak w domu. Czaiła
się w zakamarkach jego umysłu, ale nie był jeszcze gotów jej przyjąć.
Ruszył oczyszczoną drogą, jeszcze kilka dni wcześniej niebezpiecznie
oblodzoną. Wtedy wszystko pokrywał magiczny biały całun, teraz był to po
prostu typowy zimowy widok rancza w Dakocie Południowej.
Lance zauważył dym unoszący się z komina.
112
Widocznie Bobby i Vicky wrócili wcześniej z wakacji na Florydzie.
Miał nadzieję, że będzie mógł u nich odpocząć.
Sporo czasu upłynęło, odkąd się ostatnio widzieli.
Później, kiedy Lance był już po telefonie do Montany, drzemce i
sutym obiedzie rodzinnym, wyszedł z Bobbym narąbać drewna na opał.
– Dobrze, że wpadłeś, stary – powiedział Bobby. – Zużyliście
większość mojego zapasu, więc masz okazję to odpracować.
Lance uniósł masywną siekierę na długim trzonku.
– Powinienem był to zrobić przed wyjazdem, ale nie pomyślałem.
Bobby zerknął na przyjaciela.
– Ach tak? Za to teraz dla odmiany myślisz?
Teraz Lance łypnął na kumpla.
– Dlaczego wróciliście tak wcześnie? – zapytał, chcąc zmienić temat.
– Vicky i dzieciakom nie podobały się święta na Florydzie – przyznał.
– Nie było z czego ulepić bałwana. Nie widać pary oddechu w powietrzu.
Nie było biało. To zupełnie co innego.
– Zgadza się. Przegapiliście jedne z najbardziej śnieżnych świąt w tej
okolicy.
– Słyszeliśmy. Poza tym chyba wszyscy tęskniliśmy za domem.
Lance podniósł następny klocek.
– Wigilia był piękna. Bardzo ci jestem wdzięczny, że mogliśmy ją
spędzić tutaj i szkoda, że was nie było.
Bobby objął go ramieniem.
– Źle wyglądasz. Jeżeli wszystko jest w najlepszym porządku, to
dlaczego wyglądasz tak podle?
113
Lance nie odpowiadał i nie patrzył na przyjaciela. Zamachnął się
siekierą. Pracował, wspominając, jak pięknie wyglądał dom przystrojony
przez Marcy.
Kiedy tego ranka wszedł do kuchni, był bardzo rozczarowany, że jej
wnętrze nie pachnie i nie wygląda tak jak wtedy.
Ale nie umiał przekazać przyjacielowi tego, co czuł, więc milczał.
Bobby skrzyżował ramiona na piersi i jeszcze przez chwilę
obserwował przyjaciela.
– Marianne powiedziała Vicky, że nie odrywałeś wzroku od tej
kobiety, którą tu przywiozłeś, Marcy, prawda?
Lance nachmurzył się i wzruszył ramionami.
– Czy ja wiem? To chyba nie jest najlepsze określenie.
– Oj, chłopie... – Bobby parsknął śmiechem –przecież widzę, że już po
tobie. W końcu trafiło i na Białego Orła.
Lance znowu się nachmurzył i spojrzał krzywo na przyjaciela.
– Zamknij się, Bobby. Powinienem być teraz w Montanie. Jestem
tylko trochę wybity z rytmu po tym wszystkim, więc nie wyobrażaj sobie od
razu Bóg wie czego.
Bobby wyjął mu siekierę z rąk i uśmiechnął się.
– Weź kilka polan. Robi się coraz chłodniej. Lance uniósł stos polan i
ruszyli ku domowi.
– Dziwne jakieś to wszystko – odezwał się. – Tak bardzo chciałem już
być w domu, a jednak przyjechałem tutaj.
– Hm, a teraz czego byś chciał?
– Nie wiem. Czułem się tu jak w domu, ale teraz ... – Zerknął na
przyjaciela. – Nie obraź się, ale teraz już tego nie czuję.
114
– No coś ty. I tak nie zamierzałem ci proponować, żebyś z nami
zamieszkał.
Weszli do domu i złożyli drewno na podłodze. Bobby pochylił się,
żeby je poukładać.
– Wiesz – powiedział – może to nie miejsce, ale ta kobieta sprawiła, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl