[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Głęboko w jego zrenicach mocniej zapłonął czerwony ogień.
Był drapieżnikiem. Był dziki. Był barbarzyńcą.
Ale teraz to ona przejęła kontrolę. Oplotła dłonie wokół głowy, śmiejąc
się w nikczemnym wybuchu triumfu. Wyciągnął do niej ręce.
Złapała go za nadgarstki. Przez moment opierał się, po czym pozwolił jej
założyć ręce wokół swojej głowy. Wyciągnęła się na nim. Włosy na jego klatce
piersiowej ocierały o jej piersi. Roześmiała mu się prosto w twarz.
- Nie boję się ciebie.
- A powinnaś.
Znów się roześmiała i wsunęła język w jego usta.
Pozwoli jej się uwieść, o tak, z rozkoszą.
Jednak poruszał się między jej udami, zwiększając jej podniecenie, kusząc
ją. Ale ona była nieugięta. Nie wpuściła go do środka. Zamiast tego delikatnie
poruszała się, czując jego wzwód, zaspokajając siebie, ale nie dając mu tego,
czego oczekiwał. Może z wyjątkiem satysfakcji ze świadomości, że
wspomnienie i pamięć jego w jej ciele, dotykającego najintymniejszych
zakamarków, mogła sprawić, że go zapragnie. Chciała doprowadzić go do
szaleństwa.
Ale do tanga trzeba dwojga, podczas gdy ona go prowokowała, on
wywoływał w niej silne doznania. Masował dłońmi jej piersi, drażnił jej sutki
szorstkimi włosami na swojej klatce piersiowej. Jego usta ześlizgiwały się
daleko od jej ust, całując szyję za uchem i podbródek w powolnej, wilgotnej
pieszczocie. Wzmagał się rytm uderzeń jej serca.
Nigdy w życiu bardziej nie czuła, że żyje - może dlatego, że śmierć była
tak blisko.
Drżąc z pożądania, odsunęła się o uzależniającej mocy jego ust.
Znowu usiadła, ale tym razem się nie śmiała. Zlepa z pożądania, po
omacku sięgnęła między ich ciała. Złapała w dłoń jego nabrzmiałą męskość,
wiedząc, że jednym ruchem dłoni może dokończyć dzieła, próbując przekonać
sama siebie, że mogła żyć bez niego w sobie.
Ale nie mogła. To mógł być, i prawdopodobnie był, ostatni raz, kiedy się
kochali. Nawet jeśli obojgu uda się przeżyć, czy mogła sypiać z wrogiem?
Nie. To był ostatni raz.
- Zrób to. - Patrzył na nią, rysy jego twarzy wyostrzyła żądza i mogłaby
przysiąc, że znał każdą myśl w jej głowie. - Wystarczająco mnie wymęczyłaś.
Zrób to teraz.
Umieściła go u wejścia do swojego ciała i opadła w dół, wprowadzając go
do środka. Była bardzo podniecona, ale jej ciało poddawało się powoli,
zaciskając się wokół niego. Zajęczał jak w agonii.
Tak. Jeśli seks, ta przyjemność złamała jej silną wolę i pozbawiła
oddechu, powinna być to broń obosieczna.
Tej nocy w pociągu wydawało się, że był w niej na każdy możliwy
sposób, i odkryli każdy zmysł, każde odczucie.
Ale tym razem to było coś nowego, innego. Ona nad nim panowała.
Nadawała tempo i trzymała rytm. Wznosiła się i opadała, a kamienie
ocierały jej kolana. Słońce oświetlało jej głowę i ramiona. Zapach pinii,
świeżego powietrza i Rurika wypełniał jej płuca. Patrzyła na Rurika,
wspaniałego, umięśnionego, wilgotnego od potu, leżącego pod nią.
Wyprostował się, jego surową twarz zmieniły promienie słońca i mroczna
obsesja. W oczach miał dziką namiętność. Trzymał dłonie na jej udach, masując
palcami, unosił ją, pieścił, jak gdyby nie mógł nasycić się jej dotykiem.
Widziała, jak się opanowywał - był o jeden oddech od przejęcia nad nią
kontroli.
Posiadał ogromną moc, a kiedy ją powstrzymywał, ona jeszcze rosła.
Jego biodra nacierały na nią. Ich ruchy spotykały się. Razem przebyli
drogę tak pradawną, jak kamień pod nimi i tak nową jak nadchodzący świt.
Dyszała ciężko.
Fala rozkoszy narastała w niej. Potężna, gorąca, czekała, żeby uderzyć.
Straciła poczucie miejsca i czasu. Był tylko Rurik i Tasya, połączeni w ekstazie,
jeden byt.
Rozkosz nadeszła w pojedynczym długim spazmie radości, dręczącym jej
ciało. Kiedy pradawne upojenie rozbrzmiało w jej uszach, wbiła paznokcie w
jego ramiona.
Kiedy fala rozkoszy stała się i jego udziałem, Tasya objęła go mocno, i
przeżyła tę chwilę intensywnie jak nigdy wcześniej i nigdy więcej. %7łądza ich
porwała.
Wykrzyczała swoją rozkosz pod niebiosa.
Rurik jęknął, pogrążony w rozkoszy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl