[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sobie w myślach. Pomysł, aby w ten sposób i bez broni wejść do domu, okazał się dobry.
- Proszę.
Weszli po dość stromych schodach na podwyższony parter prawie w całości zajęty przez
bogaty i pretensjonalnie urządzony salon z wnęką kuchenną.
- Już nastawiam wodę. A może najpierw coś mocniejszego na rozgrzewkę?
- Och, wie pan, alkohol tak mocno na mnie działa... - Clancy wręcz rzucił się do stojącego
pod poręczą schodów barku.
- Mam też napoje dla pań. Proszę się nie martwić.
A może on udaje - zaniepokoił się Fargo. - Przecież nie może poważnie sądzić, że od
razu pójdzie mu tak łatwo. - Uśmiechnął się jednak widząc, jak tamten wraca ze srebrną
tacą.
- Martini dla pani, koniak dla mnie.
Fargo umoczył usta w mdłej, pachnącej ziołami cieczy. Stanowczo wolałby podwójną
whisky. - I jak? Lepiej?
- Tak. Znacznie lepiej.
112
- To musiało być dla pani straszne - Clancy ściszył głos, usiłując mu nadać kojące
brzmienie. - Sama, w obcym mieście...
Umiejętnie przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę, prawie niedostrzegalnie postąpił krok
do przodu.
- Jeśli chciałaby się pani wykąpać po podróży, proszę się nie krępować - miał wyraznie
przyspieszony oddech. Pewny zwycięstwa, zrobił jeszcze jeden krok, tak że prawie zetknęli
się ciałami.
- Chyba... chyba zapomniałem się przedstawić...
W tym momencie Fargo wyłączył Phillis i włączył wzorzec komandosa.
- Istotnie, zapomniał pan o tym drobnym, ale jakże ważnym szczególe... panie Clancy.
Nie czekając, aż zdziwienie odbije się na twarzy mężczyzny, z całej siły kopnął go
kolanem między nogi i odskoczył do tyłu. Clancy zgiął się wpół. Oba kieliszki potoczyły się
po dywanie. Fargo zwinął prawą pięść i przytrzymując ją drugą dłonią, obiema rękami
uderzył go od dołu w twarz. Jak na zwolnionym filmie ciało mężczyzny zakreśliło duży łuk,
wyginając się do tyłu. Przez moment utrzymało chwiejną równowagę, balansując na piętach.
W tym momencie ostatni cios, precyzyjnie wymierzony w odsłonięty splot, posłał go na
podłogę.
Trzask drzwi na dole świadczył, że wbrew rachubom strażnik usłyszał jednak jakiś
niepokojący hałas. Rozległ się tupot szybkich kroków na schodach i po chwili pojawiła się
barczysta sylwetka z odbezpieczonym pistoletem w dłoni. Fargo nie czekał na jakąkolwiek
reakcję. Wstrzelił się w niego, odrzucił broń na środek pokoju i wspiął się na poręcz
dzielącą salon od holu. Lecąc głową w dół, wstrzelił się na powrót w ciało dziewczyny.
Zagryzł wargi słysząc łomot spadającego ciała, podniósł pistolet i przysiadł na poręczy fotela.
Czuł, że coraz bardziej drżą mu ręce.
Clancy długo nie mógł odzyskać normalnego oddechu. Leżąc na ziemi, kaszlał, pluł i
jęczał. W końcu, odwrócony tyłem, zaczął podnosić się na czworakach.
- Leż spokojnie - powiedział Fargo, starając się, by głos brzmiał dostatecznie groznie.
Tamten był zbyt otępiały, żeby zrozumieć cokolwiek. Tkwiąc w przedziwnej pozycji,
wygięty do tyłu, usiłował wstać.
- Słuchaj, niektórzy ludzie, co prawda, uważają tyłek za coś nieprzyzwoitego, ale ja nie
mam takich przesądów. Bądz pewny, że bez wahania strzelę ci prosto w dupę.
Clancy posłusznie znieruchomiał, ciągle wsparty na łokciu i kolanach. Usiłował
powstrzymać dłonią cieknącą z nosa krew. Fargo nie wiedział, od czego zacząć. Nagle zdał
sobie sprawę, że nie ma pojęcia, czego właściwie chce się dowiedzieć. Na usta cisnęło się
zbyt wiele pytań. Wiedział, że nie może tkwić tu zbyt długo.
- Zdradziłeś - powiedział wreszcie.
Zabrzmiało to raczej śmiesznie.
- Kim... kim ty właściwie jesteś? - wycharczał Clancy.
113
- Pracujesz dla Organizacji - nie było to ani pytanie, ani stwierdzenie.
- Dla jakiej Organizacji, do jasnej cholery?
- Dla byłego asystenta profesora Fulbrighta.
- Kobieto, o czym ty mówisz?
Fargo wstał i podszedł do niewielkiego stołu pod oknem.
- Gdzie jest Keldysh?
- Nic mi nie mówi to nazwisko... - wzruszył ramionami.
- Jak chcesz - mruknął, podnosząc słuchawkę telefonu. - Dobrze byłoby, gdybyś wiedział,
że gadatliwi żyją dłużej.
Powoli wykręcał numer. Clancy ostrożnie spojrzał do tyłu. Nie miał predyspozycji do roli
bohatera. Widać było, że ledwie panuje nad przerażeniem.
- Pogotowie ratunkowe?
Lufą pistoletu przysunął tępy nóż do rozcinania papieru.
- Przyjeżdżajcie szybko. Tu leży facet, któremu ktoś odciął genitalia. Strasznie krwawi.
Oczy Clancy ego dosłownie wyszły z orbit.
- Nie, nie żartuję. Podam pani adres.
- Wygłupiasz się! - Puls leżącego musiał skoczyć do jakichś stu osiemdziesięciu uderzeń
na minutę.
- Jaki tu jest numer domu? - Fargo zakrył dłonią mikrofon.
- Nie!!!
- Nie umrzesz od tego. Oni ci pomogą.
- Nie! Powiem. Wszystko powiem!
Fargo odłożył słuchawkę.
- Pracujesz dla nich?
- Tak... - nie mógł złapać oddechu. - Robię, co mi każą.
- A oni płacą aż tyle? - Lynn zatoczył ręką łuk, patrząc na luksusowe wyposażenie salonu.
- Tak im wygodniej. Nie mogą przecież naraz wymienić wszystkich pracowników byłej
komórki Keldysha.
- Z kim się kontaktujesz? Nazwiska!
- O Boże, przychodzą do mnie tak jak ty. Przecież nie wiem nawet, czy naprawdę jesteś
kobietą. Nie znam nikogo.
Fargo poruszył trzymanym w dłoni pistoletem. Nie wiedział, czy może mu wierzyć, ale
nie przychodziła mu na myśl żadna metoda weryfikacji.
- Czy Keldysh żyje?
- Tak. Wiedzieli, że nie miał praktycznie żadnych liczących się dowodów po śmierci Kate
Wade i Lynna Fargo. Zabicie go było jednak ryzykowne. Gdyby złożył gdzieś swoje papiery,
albo je ujawnił, uznano by go za wariata. Jego śmierć mogłaby się jednak stać dowodem na
to, że miał rację... Był zbyt wielką figurą.
114
- Co się z nim stało?
- Został odsunięty. Odpowiedni ludzie wmanewrowali go w aferę z zaginionym
bombowcem, którym wysłał Lynna Fargo na szkolenie.
- Nie szukano wraku?
- Niby jak? Stary nie był aż tak głupi, żeby powiedzieć, gdzie go skierował. A jego
przeciwnikom nie zależało na ujawnianiu nazwy kraju, gdzie, jak ją nazywasz, Organizacja
[ Pobierz całość w formacie PDF ]