[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w wełnianym kaszkiecie po dziadku. Bezpardonowo wyłapuje moje błędy i z miną cyborga
donosi o nich sędziemu. Przegrywam z powodu trzech błędnych posunięć. Jestem wściekła.
Wiedział, że nie zdoła mi dać mata!
Najbardziej spektakularnym sukcesem okazuje się partia z siwowłosym królem szachownicy.
Wygrywam na czas, kończąc sporą przewagą. Zabawne, gość przypomina mojego ojca.
Szachowego nietykalnego, którego nigdy nie śmiałam pokonać.
Zajmuję trzecie miejsce w kategorii amatorów (było ich, co prawda, tylko siedmioro, ale po
co komu takie szczegóły?). Obławiam się w dyplom, brązowy medal i nagrodę rzeczową
w postaci parasolki. Wojtek obściskuje mnie publicznie, a dzieciaki wróżą mi karierę sióstr
Polgár. Pan WiesÅ‚aw zajÄ…Å‚ dziewiÄ…te miejsce (rzecz jasna, nie wÅ›ród amatorów, gdyż w czasach
studenckich miał drugą kategorię szachową). Umawiamy się na kolejne lekcje w niedalekiej
przyszłości. Postanawiam też nie poprzestać na jednym turnieju. W sierpniu szykuje się poważna
szachowa impreza. Raz jeszcze zamierzam się na nią zapisać razem z panem Wiesławem. Do tej
pory dewiza mojego taty   mężczyzni GRAJ w szachy, kobiety w szachy SI BAWI
 POSYAA NA SZAFOT MOJE SZACHOWE AMBICJE. Bez słowa sprzeciwu pielęgnowałam
swój kompleks szachisty. Zabawne. Po tylu latach jedno banalne zdanie studenta wywołało efekt
domina i przewróciło do góry nogami wepchnięte w głowę schematy, w których wyrosłam.
Chciałabym móc teraz powiedzieć ojcu:  Kochany tato, nie bawię się w szachy. Gram w szachy
na turniejach .
W niedzielę jadę do pani Danuty. Zapach szpitala zamienia głos w szept. Wchodzę do sali,
nad którą unoszą się opary niestrawionego żalu. Pani Danuta leży w zielonkawej pościeli,
z kołdrą naciągniętą pod samą szyję. Pan Wiesław siedzi obok i trzyma ją za rękę. Czuję się,
jakbym wielkim metalowym drągiem odsłaniała komuś zasłony w sypialni. Włażę z buciorami
w ich intymność, w ich ból i smutek. Czy mam do tego prawo?
 Pani Majko, dziękuję, że pani przyszła.  Pan Wiesław wyciąga w moją stronę ciepłą,
spoconą rękę.
 O, pani Majka&
 Moja żona chciała pani pogratulować.  Na wymiętej twarzy sąsiada zawisa cienka
tasiemka uśmiechu.
 Dziękuję.  Szept znad seledynowej poduszki jest ledwie słyszalny.
 Za co, pani Danusiu?  pytam, przełykając gęste słone krople.
 %7łe go pani wzięła&
Próbuję się uśmiechnąć, ale przepaści w oczach nie da się zapełnić. Ujmuję w dłonie rękę
sąsiadki i głaszczę ją delikatnie jak główkę niemowlęcia. Pani Danuta zasypia. Wychodzę; moją
głowę zalewa nagły, marcowy wybuch słonecznego światła. Wielkimi krokami sunę po
szachownicy chodnika. Zastanawiam się, czy los rzuca właśnie kośćmi, czy też rozgrywa zaciętą
szachowÄ… partiÄ™.
MARZEC
Tydzień trzydziesty ósmy
JEDEN DZIEC Z %7Å‚YCIA FOLIOWEGO WORECZKA
W lewej kieszeni mojej niebieskiej zimowej kurtki mieszka niewielki foliowy woreczek.
Siedzi zgnieciony i kima. Przekimałby tam pewnie do wiosny, gdyby nie niespodziewana
kombinacja swędzącego nosa i wiatru. Kichnięcie (potężne, z wyciekiem glutów) staje się
katalizatorem rozpoczęcia pilnych przeszukiwań. Po nieudanych próbach w kieszeni prawej
roztargniona ręka zagląda do kieszeni lewej. Wyciąga z niej chusteczkę do nosa (prawie czystą),
do której przykleił się foliowy woreczek. Chusteczka zostaje wstrząśnięta i woreczek unosi się
niczym piórko wyszarpnięte z kaczego kupra. Leci coraz wyżej i wyżej, aż w końcu ląduje na
kościstych ramionach posiwiałej porannym mrozem topoli. Zawisa na jej palcach i natychmiast
zaczyna furkotać. Przykuwa mój wzrok. Po chwili spoglądam też na ramiona sąsiednich drzew.
Najwyższe z nich zgarniają najwięcej foliowych woreczków. Ich furkot jest prośbą o litość:
 Uwolnijcie mnie stąd, ukryjcie w ciepłym przepastnym brzuchu kontenera. Czy ktoś mógłby
mnie posprzątać? .
Gdybym umiała chodzić po drzewach, w ciągu półgodziny uzbierałabym plecak foliowych
woreczków. Zastanawia mnie, skąd bierze się ich taka ilość. Przecież nie wyskakują wszystkie
z kieszeni podczas wycierania zasmarkanego nosa. Ktoś je musiał wyprodukować, przytargać ze
sklepu, a potem wyrzucić. Ile plastikowych woreczków kończy równie żałośnie jak ten z lewej
kieszeni mojej niebieskiej kurtki?
Dzień w dzień produkujemy niebotyczne ilości śmieci. Jesteśmy plemieniem śmieciorobów.
Tylko nieliczni potrafią się przekształcić w śmiecioużytkowników lub śmiecioartystów. Czy
jedna para rąk może coś tu zmienić? Jeśli przyjąć rozsądną skalę, jedna para rąk może
z zasypanego plastikowymi workami przedwiośnia wygrzebać całkiem sporą przebiśniegową
łąkę. Mam tydzień, by trochę posprzątać mój mały świat.
Zaczynam od obchodu terenów newralgicznych. Oba brzegi rzeki, nasączone wilgocią
rozkładających się resztek zimy, wypluwają niezliczone dowody niefrasobliwej głupoty
spacerowiczów. Po niespełna godzinie wracam do domu z wielkim worem na śmieci wypchanym
torebkami po czipsach, puszkami po piwie, butelkami po pepsi i wódce, zgniłymi pampersami
i innym paskudztwem, o którym nawet nie chcę wspominać. Wysypuję zawartość wora w garażu
i skrzętnie segreguję czyjąś bezmyślność. Jutro planuję łowy na Starówce.
Wsiadam na rower i przebijam się przez poranne mgły. Miasto nurza się jeszcze w oparach
snów. Przypinam rower do stojaka i skradam się na tajne spotkanie z ferajną śmieci. Pobliski
skwerek nosi ślady stałych bywalców: łysych gniewnych i obrośniętych niemocą podstarzałych
żuli. W wielkim worze ugniatam puszki po piwie i plastikowe butelki z napisem  beczułka wina
(ciekawe, co taka beczułka może w sobie mieścić). Tu i ówdzie łowię torebkę po czipsach albo
pudełko po papierosach, od czasu do czasu trafia się zestaw z McDonalda, kubek po shake u albo
tÅ‚uste papierzysko po frytkach. Na deser vis-à-vis czeka na mnie przewrócony kosz. Pospiesznie
przełykam napływające do gardła śniadanie i zabieram się do odwracania czasu. Przy okazji
wyciÄ…gam kilka plastikowych butelek i zmieniam im adres na kosz recyklingowy. Jestem
nabuzowana energią. Odwaliłam kawał dobrej roboty.
Wracając z pracy, planuję akcję  Grzebek . Postanawiam zwerbować moją dwójkę diabląt.
 Słuchajcie, miasto potrzebuje waszej pomocy. Jesteście chętni?  rzucam z zagadkowym
uśmiechem.
 A będziemy zwolnieni z prac domowych?  Franek jak zwykle węszy dla siebie namacalne
korzyści.
 To się okaże  mamroczę.
 Ale co mamy robić?  Zosiny zmysł praktyczny domaga się konkretnych wyjaśnień.
 Będziemy segregować śmieci!  wyjaśniam.
 Ale to nudy na pudy!  Franek jest wyraznie rozczarowany.
 A ja wam mówię, że nie!  wykrzykuję.  A teraz marsz, szykować strój śmieciowego
szpiega!
Blizniaki wygrzebują konspiracyjne bluzy, okulary przeciwsłoneczne i rękawiczki.
Naciągamy na głowy kaptury i wzorem operatywnych bezdomnych zabieramy się do
skrupulatnego przeglądu ulicznych koszy. Wygrzebujemy zastępy plastikowych butelek (można
by z nich zbudować co najmniej tratwę), które uwalniamy od zakrętek i zgniatamy, a potem
obiecujemy im nowe życie w recyklingowym kręgu. Trójka śmieciowych szpiegów ma przy tym
ubaw po pachy. W drodze do domu szykuję niecny plan na następny dzień.
Bezgwiezdną, okołopółnocną porą upycham do auta składaną drabinę, latarkę czołówkę
i wór na śmieci. Zatrzymuję się przed zafoliowaną topolą. Z powagą prawdziwego konspiratora
skradam się powoli po drabinie. Mój skromny foliowy woreczek nadal furkocze mi nad głową. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl