[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Tego jeszcze nie wiemy - mruknął szef. - Nie dla nas ta kopia...
- No cóż, nie będę wnikał, ale pozdrówcie te dwie młode damy - powiedział.
Ruszyliśmy do magazynu. Piecyk stał tak jak kilka dni temu, zakurzył się tylko trochę.
Szef otworzył klapę i wyjął ze środka szklaną kulę.
- To zostawimy na miejscu, żeby się nie stłukło - powiedział. - Pawle, zmierz obwód
w trzech płaszczyznach...
Zapakowaliśmy piecyk w gazety i okleiliśmy taśmą samoprzylepną. Niebawem
opuściliśmy gościnne progi muzeum i wsiedliśmy do samochodu.
- Dokąd pojedziemy? - zapytałem, przekręcając kluczyk w stacyjce.
- Zgadnij. Pokaż, że nadajesz się na detektywa.
Zamyśliłem się.
- Przyjmijmy, że chcę skopiować taki atanator. Pojadę na politechnikę i poszukam na
tablicy ogłoszeń informacji o człowieku, który studentom robi prototypy urządzeń
mechanicznych wedle załączonego schematu...
- Pomysł sam w sobie niegłupi, ale chyba mam lepszy. Jedz na dworzec PKS-u.
Pojechałem. W jednej z wąskich uliczek koło dworca znajdował się niewielki warsztat
samochodowy. Wjechałem na podwórze zawalone wrakami syrenek i maluchów. Jeep
wyglądał nieco dziwnie na tle zabudowań pamiętających zapewne poprzednie stulecie. Z
bliska warsztat wyglądał znacznie lepiej. Części samochodów leżały równiutko ułożone.
Dachy pokryto nową papą, odrzwia i okiennice zrekonstruowano z ciemnego drewna.
Rozglądałem się z zaciekawieniem. Ta grupa budynków zapewne dawniej była zajazdem.
Przybywali tu chłopi z wozami i przeładowywali towary do wagonów albo odbierali
obładowanych kuframi dziedziców okolicznych majątków. W sporym budynku wspartym
ciężko na drewnianych kolumienkach domyśliłem się karczmy. Drzwi otworzyły się i z
wnętrza wyszedł sprężystym krokiem mężczyzna w czyściutkim kombinezonie mechanika.
Na oko sądząc, mógł mieć nieco ponad pięćdziesiąt lat.
- A niech mnie kule biją! To przecież Pan Samochodzik - wykrzyknął.
Z wnętrza wysypali się jeszcze trzej mechanicy.
- Pawle, poznaj moich przyjaciół - powiedział szef. - Wilhelm Tell, Sokole Oko i
Wiewiórka...
Wymieniliśmy uściski dłoni.
- Czym możemy służyć? - zagadnął Wiewiórka, podnosząc maskę wozu.
- No cóż - powiedział szef - chciałem prosić was o maleńką przysługę.
- Panie Tomaszu - powiedział z wyrzutem Sokole Oko. - Pan ma prawo nie prosić, ale
żądać!
Szef uśmiechnął się lekko.
- A więc, panowie, mamy taki problem.
Wydobył z wnętrza wozu atanator. Przeszliśmy do warsztatu. Postawił go na stole.
Odpakowali i zapatrzyli się nań w zdumieniu.
- Co to takiego? - zapytał ostrożnie Wilhelm Tell.
- To piecyk alchemiczny - wyjaśnił szef. - Trzeba go będzie skopiować.
- Ma być na wczoraj? - zapytał Wiewiórka.
- Niestety... Jutro świtem musi być z powrotem na miejscu. Kiwnęli jednocześnie
głowami. Sokole Oko wyjął z kieszeni suwmiarkę i zbadał grubość blachy.
- Trzy przecinek pięć - powiedział. - Chyba nie mamy takiej na składzie.
- Wezmy tę karoserię od UAZ-a - zaproponował Wiewiórka. - Z lewej burty
wytniemy kawałek o odpowiedniej szerokości.
Zakrzątnęli się przy robocie, aż miło było popatrzeć. Szybko wymierzyli wszystkie
elementy. Zawarczały szlifierki. Wiewiórka tańczył wokół piecyka z linijką i taśmą mierniczą
i wesoło wykrzykiwał kolejne liczby.
- Opowiadałem ci o nich - powiedział Pan Samochodzik. - Popatrz, że przez te
wszystkie lata nie zmienili się specjalnie. Nadal są pełni zapału.
- To prawda - powiedziałem.
Mój wzrok przesunął się powoli po ścianach. Nieoczekiwanie wypatrzyłem oprawioną
w szkło fotografię. Podszedłem, żeby się jej dokładniej przyjrzeć. Na tle namiotu stał pan
Tomasz w otoczeniu trzech harcerzy. Był młodszy o ponad trzydzieści lat.
- Trochę czasu upłynęło - powiedział szef, który niepostrzeżenie stanął za moimi
plecami.
Nad fotografią na ścianie wisiała pociemniała ze starości drewniana kusza ze
stalowym łuczyskiem.
- Pamiętasz jeszcze, jak się z tego strzela? - zagadnął szef Wilhelma Tella, który
właśnie szukał czegoś na regale obok nas.
- Jasne - uśmiechnął się. - Dzieci też nauczyłem. Nie zaginie umiejętność. %7łyczy pan
sobie, panie Tomaszu, polakierować, poniklować czy oksydować?
- Na czarno - zadecydował szef - Nity muszą być żelazne.
- Domyśliliśmy się - odkrzyknął Wiewiórka.
- Nie znacie kogoś, kto byłby w stanie odlać nam ze szkła taką kulę? - szef pokazał
kartkę z moimi notatkami i schematycznym rysunkiem.
- Baśka miał warsztat szklarski, ale od dawna przestawił się na produkcję witraży -
zauważył Sokole Oko. - Znamy jednak takiego rzemieślnika, może on będzie w stanie...
- Spora ta piłeczka - mruknął Wilhelm Tell. - Panie Tomaszu, a może w sklepie
firmowym huty szkła Wołomin?
- Musiałbym wracać się do Warszawy - westchnął szef.
- Niekoniecznie. Mają sklep także w Krakowie - zapisał nam na kartce adres.
Szef wręczył mi ją.
- Pawle, wezmiesz nasz samochód i pojedziesz. Zobaczysz, co mają.
- Tak jest - przytaknąłem. - Szkło żaroodporne?
- Tak i najlepiej niech to będzie czysta krzemionka SiO2. Lepiej, żeby nie wchodziło
w reakcje z zawartością...
- A może właśnie musi wchodzić? - zapytałem. - Jeśli ma to być dokładna kopia?...
Może w doświadczeniach Sędziwoja szkło reagowało?
- Przecież tłukli kryształy górskie - powiedział z przyganą.
Pojechałem. Uliczki o tej porze były strasznie zatłoczone. Niestety, na miejscu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl