[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nadejścia lata, ale czuł tylko niezrozumiały niepokój,
niemal strach. Widocznie coś z nim było nie w porządku.
Nie wyczekiwał z niecierpliwością na koniec szkoły,
chociaż wtedy pewnie skończą się jego kłopoty z
Halbackiem i Samsonem. Wcale nie skakał z radości, że
zbliża się lato i pełne trzy miesiące laby. Odczuwał tylko
głuchą obawę i pustkę zbliżoną do depresji.
Nie mógł tego zwalić na dwóch starszych chłopców. To
było coś całkiem innego.
Z następnej przecznicy dobiegły krzyki i śmiechy grupki
przedszko-laków, bawiących się w słońcu. Z tej
odległości nie rozróżniał słów, tylko piskliwe dzwięki.
Nasłuchiwał, schylając się, żeby podnieść centa z chod-
nika. Wrzaski dzieci przypomniały mu wrzaski z zeszłej
nocy.
przyjaciółki ojca.
O Boże, Al! O Boże!"
Nie wiedział dokładnie, co się działo poprzedniej nocy,
ale miał jakie takie pojęcie. Nie był głupi. I chociaż ani
rodzice, ani nauczyciele nigdy nie pofatygowali się, żeby
mu objaśnić podstawowe fakty życia, oriento-wał się z
grubsza, o co chodzi w seksie, z podsłuchiwania na placu
zabaw i z filmów w telewizji.
O Boże!"
Nie podobały mu się te słowa ani dzwięki wydawane
przez kobietę: urywane wzdychania i rytmiczne
pojękiwania. A jeszcze mniej mu się podobało gardłowe
stękanie, które brzmiało tak, jakby wydobywało się z gar-
dła jego ojca. Nakrył głowę poduszką, żeby stłumić
hałasy, a kiedy to nie pomogło, zatkał uszy palcami.
Rano kobieta znikła.
Może właśnie dlatego ten dzień wydawał się taki dziwny,
dlatego Jim-
my czuł w środku tylko pustkę.
%7łałował, że mama już z nimi nie mieszka. - Pa!
Na ten dzwięk Jimmy podniósł wzrok, bo natychmiast
rozpoznał hd kotliwy głos Randy'ego Westa.
Rzeczywiście upośledzony chłopiec stał po drugiej stronie
ulicy przed swoim domem, przyciskając do brzucha coś,
co wyglądało jak piłka.
Jimmy pomachał i próbował się uśmiechnąć, chociaż nie
czuł sympatii do tego chłopca. Pamiętał aż za dobrze, jak
ostatnim razem Randy rzucił w niego piłką, nie dla
zabawy, ale złośliwie, z całej siły. Trochę żałował
Randy'ego - nie jego wina, że był upośledzony. Taki się
urodził i nic nie mógł na to poradzić. Ale zdawał sobie
również sprawę, że upośledzenie nie rozgrzesza ze
wszystkiego. Widział twarz Randy'ego, kiedy chłopiec
rzucił piłkę. Chciał go skrzywdzić.
Teraz Randy miał pustą twarz, całkowicie pozbawioną
wyrazu. Gapi się tępo na Jimmy'ego, jakby go nie
poznawał. Jimmy przestał machać i powoli opuścił ramię.
Kręcąc głową, ruszył w stronę domu.
Nagle Randy przebiegł przez ulicę. Nawet się nie
rozejrzał za samochodami, tylko popędził prosto jak
strzała do Jimmy'ego, łomocząc grubymi nogami po
asfalcie.
- Hej! - krzyknął Jimmy, zaskoczony.
- Aaaaaaaa! - wrzasnął Randy.
W biegu rzucił piłkę z całej siły. Trzasnęła Jimmy'ego w
usta, roz-gniotła wargi o zęby i rozcięła dolną wargę.
Jimmy poczuł mdlący, słona-wy smak krwi. Zatoczył się
do tyłu, przyciskając rękę do broczących ust.
- Co...?-zaczął przez rozcięte wargi.
Ale upośledzony chłopiec miał już piłkę w ręku i
natychmiast znowu ją rzucił. Tym razem trafiła
Jimmy'ego prosto w oko. Jimmy upadł na ziemię,
przeszyty niewiarygodnie intensywnym bólem.
Mruganiem powstrzymywał łzy, czując, że twarz już mu
puchnie. Zaczął się gramolić na nogi, ale silny cios w tył
głowy znowu go powalił.
- Pa pa pa pa pa! - wrzeszczał Randy.
Jimmy jak najszybciej przeczołgał się przez wąski pas
trawy obok chodnika, przygotowując się na następne
uderzenie.
- Ratunku! - wrzasnął co sił w płucach. - Pomocy!
Piłka walnęła go w krzyż, odbiła się i potoczyła. Sięgnął
po nią na oślep, bo prawie nic nie widział. Podbite oko
już się zamknęło, a drugie
łzawiło boleśnie. Namacał piłkę, zamknął na niej palce i
przyciągnął okrąg-ły przedmiot do piersi.
- Ma pa! Ma pa! Ma pa!
Grube palce Randy'ego zacisnęły się na jego dłoniach i
wyrwały piłkę.
- Randy!
Po drugiej stronie ulicy rozległ się głos pani West, czysty i
wyrazny, pełen nieskrywanej wściekłości.
- Pa! - powtórzył Randy, ale ciszej, bardziej uległym
tonem, pozbawionym tej maniackiej furii, która
napędzała go zaledwie przed sekundą.
- Wracaj mi tu zaraz! - Jej głos się zbliżał. - Mówiłam ci
milion razy, nie wolno ci wychodzić z podwórka.
Rozumiesz?
Jimmy podniósł wzrok i zobaczył, jak pani West odbiera
piłkę synowi i wymierza mu mocnego klapsa w ramię.
Spojrzała na Jimmy'ego.
- Przepraszam - powiedziała. - Randy nie chciał zrobić nic
złego. On nie panuje nad sobą.
Przeszła z powrotem przez ulicę, stanowczo holując za
sobą niedorozwiniętego chłopca. Jimmy wstał i patrzył,
jak wciągnęła go do domu i zatrzasnęła za nim drzwi.
Przepraszam?
Krew spływała mu z ust aż na brodę. Zamglonymi
oczami widział czerwone plamy na ubraniu i na
chodniku. Cała prawa strona twarzy mu spuchła.
Przepraszam? Tylko na tyle było ją stać? Rozejrzał się po
ulicy, wypatrując świadka, kogoś, kto widział całe zajście,
ale nadaremnie. Ludzie siedzieli w domach. Z następnej
ulicy dochodziły odgłosy dziecięcej zabawy.
Jimmy przyciskał rękę do ust, żeby zatamować
krwawienie. Czuł straszliwy ból w plecach. Kulejąc,
powlókł się w stronę domu.
17
PRACA W TERENIE.
Dawniej lubił pracować w terenie. Papierkową robotę
odwalał z obowiązku, ale praca w terenie sprawiała mu
przyjemność. Chyba już nie tak bardzo.
Allan dał sygnał i skręcił w lewo, w Siódmą. Nadal
podobały mu się techniczne aspekty śledztwa w sprawie
zabójstwa, nadal chętnie przepro-
wadzał analizę sceny zbrodni, nadal odczuwał
satysfakcję, kiedy stosował rozumowanie dedukcyjne do
dowodów zdobytych naukowymi metodami, ale inne
zadania, które kiedyś dodawały mu energii, teraz
pozostawiały po sobie tylko pustkę i wyczerpanie.
Najbardziej nie znosił zajmować się ofiarami. I
niedoszłymi ofiarami. %7ływi ludzie. Trupy przynajmniej
nie mają uczuć. Nie musiał się przejmować ich
emocjonalnymi reakcjami, nie musiał ukrywać przed nimi
swoich reakcji. Ale wobec ofiar i niedobitków powinien
zachować dystans, pozostać obiektywny i bezstronny,
odgrywać beznamiętnego robota przy ich ludzkich
emocjach.
A to się robiło coraz trudniejsze.
Właśnie skończył przesłuchiwać po raz drugi męża Susan
Welmers. Nie uważał, że morderstwo popełnił ktoś z
rodziny czy znajomych kobiety, ale drugie przesłuchanie
to standardowa procedura operacyjna. Przeczucia i
intuicja przydawały się w śledztwie, nie można jednak
budować sprawy na takich nieuchwytnych rzeczach, a
proces eliminacji wymagał, żeby przed wykluczeniem
danej możliwości zbadać ją gruntownie i wyczerpująco.
Ray Welmers, co zrozumiałe, wciąż był zdruzgotany po
stracie żony. Widok jego żałoby sprawiał Allanowi
niemal fizyczny ból. Wnętrze domu Wellmersów
wyglądało jak niesprzątane od wielu dni, brudne
naczynia, niedopite szklanki i kubki piętrzyły się na
wszystkich stołach i blatach. Ray cuchnął potem i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]