[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bardzo rzadkiej maści. Cały przód i podgardle miał białe. Mrużył pogodnie oczy
i miarowo poruszał przednimi nogami, jak robią koty, gdy się dobrze czują.
Przypatrywał się całej scenie z wyrazną ciekawością.
Kucharz z całej siły zamachnął się kopystką, ale uderzył w pręt klatki, która
zadzwoniła jak dzwon.
- Kot, to ten kot! - zawołała Carmen.
Wtedy wszystko zgasło i znowu ogarnęły nas ciemności. Vlado pochylił się
do moich uszu, uczułem owal jego twarzy przyciśnięty do mojej.
Szepnął: - Wszystko się zawaliło. Znowu przegapiliśmy cały interes.
Wtedy Carmen wstała, widziałem jej cień przed sobą w gondoli. Wyciągnęła
ręce w górę i przeciągnęła się cała mocnym, a nierzeczywistym ruchem.
- Wracajmy zaraz do hotelu - powiedziała. - Ja muszę jutro odlecieć do
Buenos Aires.
- Dobre powietrze - powiedział bardzo niskim głosem Vlado.
Uderzył wiosłem w ciemną powierzchnię wody, jak kucharz kopystką.
- Słucham, jaśnie pani - dodał.
I powoli obrócił gondolę w ciasnym kanale.
Zwiatopełk Karpiński
BAJKA O %7łELAZNYM WILKU
Lokomotywa ciągnąca pociąg lekko zeskoczyła z szyn. Po prostu. Bez
katastrofy. Zrobiła to tylko tak, pod wpływem łąki, która pachniała kwieciem.
Małemu mechanicznemu osiołkowi z linii Warszawa-Grójec nie chciało się
po prostu ciągnąć nudnych, nadziewanych ludzmi wagoników. Zrzuciła z siebie
maszynistę i palacza, po czym bryknęła przez łąkę do najbliższego gaju. Jeszcze
raz wyjrzała zza drzew, jak ktoś, kto bawi się w chowanego, i znikła.
Wagoniki same potoczyły się do najbliższej stacji. Zawiadomiono
odpowiednie władze, zmobilizowano policję, straż ogniową i miejscowe
stowarzyszenia po czym zorganizowano obławę.
Pogoń osaczyła krnąbrną bardzo szybko.
Kiedy jednak kordon zacieśnił się dookoła jej legowiska, lokomotywa
zaczęła szarżować na ludzi. Strzelano, bito gumowymi pałkami, nie pomogło.
Wypadła na łąkę, popłoszyła i z powrotem wracała sobie do gaju pogwizdując
szyderczą piosenkę zwycięstwa.
Jak ją obezwładnić?
Postanowiono zamorzyć głodem.
I rzeczywiście;
Kiedy miało się już ku wieczorowi, lokomotywa zaczęła ujawniać mniejszą
aktywność. Dopuszczała śmiałków na kilka kroków do siebie i rzucała się na
nich dopiero w ostateczności. Widać, że węgla już zabrakło.
Noc zapadła i wszyscy byli dobrej myśli.
Straż rozpaliła ognisko. Dziewczyny z pobliskich wiosek nadeszły spacerem.
Zpiewano piosenki. Aż tu nagle lokomotywa wypadła gulgocząc z gaju i
krzesząc pęki czerwonych iskier przemknęła po łące napuszona jak indor.
Zcigano ją wśród ciemności, ale co to było za ściganie!
Wszyscy się poprzewracali!
Uciekła.
Odtąd słyszano o niej czasami.
Kto rozbił wagon i opróżnił go z węgla nazajutrz na najbliższej stacji?
Kto po dwóch dniach w sąsiednim mieście powiatowym Kozice napadł w
biały dzień na składy węgla Bartłomieja Apfelsztajna, sterroryzował personel i
umknął z całą toną?
Kto w miesiąc pózniej wjechał do pewnej znanej miejscowości
wypoczynkowej, rozbił drewnianą willę, wykradł zapasy węgla z piwnicy i
uciekł w kierunku najbliższych lasów, płosząc kuracjuszów i tratując cały sezon
jesienny?
Wiadomo.
Lokomotywa.
Było o tym wiele sensacji w prasie.
Szczególnie świat naukowy głowił się nad rozwiązaniem zagadki. Powoli
jednak wszyscy przywykli do tego faktu, a niebawem zaczęto tu i ówdzie
przebąkiwać, że z tą lokomotywą musiała być zwyczajna malwersacja.
Naczelnik stacji wraz z miejscowym dowódcą straży ogniowej, odnośnym
maszynistą i odnośnym palaczem zostali nawet pociągnięci do
odpowiedzialności sądowej i skazano ich w pierwszej instancji, kiedy nagle po
całym kraju gruchnęła wieść, że pewien gajowy w Puszczy Białowieskiej
spotkał na dukcie leśnym lokomotywę jadącą na czele czterech małych,
nieletnich parowozików, o krętych, zielonych, niedojrzałych kominkach.
Co prawda gajowy był pijak i władze za ów raport przeniosły go z miejsca na
emeryturę, ale niebawem w dyrekcji kolei państwowych przekonano się, że
lokomotywy giną gremialnie, a z drugiej strony do departamentu leśnictwa
zaczęły napływać coraz liczniejsze raporty, że po nadleśnictwach pełno jest
śladów i odgłosów buszujących w głębi lokomotyw.
Jedna ze stołecznych gazet popołudniowych zamieściła sensacyjną
wiadomość:
Pierwsze dzikie lokomotywy pojawiły się w Polsce. Przodujemy w
motoryzacji światowej .
Komisja specjalna, powołana do zbadania sprawy, wyłoniła ze swego łona
komisję mieszaną, która upoważniła podkomisję do zbadania sprawy w
terenie.
Przy tej okazji jeden z dostojników państwowych wypowiedział głęboką
myśl, którą odtąd cytowano jako motto wszystkich wstępnych artykułów:
Sprawa lokomotyw, to sprawa naszego jutra .
W związku z tym pewien uczony niemiecki wysunął hipotezę, że niebawem
zaczną dziczeć rowery, samoloty i motocykle. Inny uczony wysunął
twierdzenie, że wszystkie zwierzęta i rośliny są zdziczałymi maszynami,
stworzonymi przez prehistorycznego człowieka.
Tymczasem lokomotywy ginęły gremialnie.
%7ładne ostrzeżenie parowozów, izolowanie nowych od starych, ostre rygory i
system szpiegowski nie dawały pożądanych rezultatów.
Najgorsze było to, że zdziczałe parowozy napadały na swojskie potęgując
chaos w rozkładach jazdy.
Kradły węgiel.
Uprowadzały.
Musiano wstrzymać ruch kolejowy.
Przestano polować na zwierzynę, która z wolna zaczęła zanikać, stratowana i
zagoniona przez mechaniczną konkurencję.
Los dawnej zwierzyny podzieliła wszelka roślinność. Chłopi, którzy tak
lekkomyślnie dawniej skarżyli się na szkody wyrządzone przez jelenie i dziki,
mogli teraz stwierdzić, do czego są zdolne rozjuszone, bezkarnie ryjące się w
roli maszyny.
Groził głód!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]