[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cą jak ciemna blizna na śniegu.  Oto, dlaczego, Conway. Samolot natknął się na
tę skałę i wywinął kozła. Jedna z płóz jest tutaj. Musiała zahaczyć o ten okrąglak.
 Czyściłem pas startowy i wyrównywałem go pługiem śnieżnym. Dwa dni
temu.  Conway był w szoku.  Po prostu nie mogłem przegapić czegoś tak
dużego. . .
 Ten też przegapiłeś  Beaumont przesunął się kilka stóp i kopnął drugi
pokryty śniegiem okrąglak.  I jeszcze ten. . .  właśnie zobaczył trzecią prze-
szkodę. Pochylił się, żeby obejrzeć ją z bliska, i poprosił Amerykanina, by ten
przytrzymał nad nim zapaloną lampę. Conway w milczeniu przyglądał się, jak
Beaumont podniósł skałę i rękawicą oczyścił jej spód.
 Przegapiłeś wszystkie trzy  ciągnął Beaumont  z tej prostej przyczyny,
że ich tutaj nie było, gdy czyściłeś pas. Bardzo mało śniegu jest pod tymi kamie-
niami i niewiele więcej na nich. Tylko tyle, ile nasypały na nie wirujące śmigła.
 Chcesz powiedzieć. . .
 Tak! Te okrąglaki pochodzą ze wzgórza za obozem, a kamienie nie mają
zwyczaju robić sobie ćwierćmilowych spacerów. Zostały tutaj przyniesione na
wypadek, gdyby jakiś samolot odważył się lądować. To znowu sabotaż, Conway.
Sabotaż w najbardziej brutalnej postaci. Bóg jeden wie, ile jeszcze niewinnych
osób, poza pielęgniarką, zginęło na pokładzie tego samolotu.
110
 Skurwysyny!
 Uspokój się. Musimy wracać do obozu.
 Przypilnuję, żeby wiedziała o tym każda gazeta w Ameryce. . .
 Dobrze wiesz, że nic takiego nie zrobisz  Beaumont ścisnął Conwaya
za ramię i popchnął go lekko.  Nie masz najmniejszego dowodu na poparcie
swojego twierdzenia. . .
 Na miłość boską, a te kamienie!
 Rosjanie będą twierdzili, że skały musiały być tu przez cały czas, że wiatr
odgarnął śnieg i odsłonił je. Może stwierdzą nawet, że to twoja wina, ponieważ
niestarannie oczyściłeś pas startowy. Ktoś brutalnie, ale skutecznie zorganizował
wypadek. Mam tylko nadzieję, że nie jest on pierwszym z serii.
* * *
Znieżny Kot brnął uparcie przez mgłę, dwie pary ciężkich gąsienic parły
naprzód wzniecając przerażający harmider. Jeden strumień światła z reflektora
umieszczonego przed kabiną penetrował mgłę, drugi, znad okna, skierowany był
na podłoże. Siedzący wewnątrz szoferki Conway wychylił się, by sprawdzić mo-
cowanie górnego reflektora. Od tej lampy będzie wkrótce zależało, czy nie pogrą-
ży się w otchłań za stromym zboczem wyspy, głęboką na dwadzieścia stóp. Czy
nie spadnie prosto na polarny pak.
Opatulony szczelnie w parkę z naciągniętym na czoło futrzanym kapturem,
sprawdził godzinę. Punktualnie ósma rano. Był na czas. Za kilka minut powinien
zobaczyć jedno z zapalonych świateł pasa startowego. Poruszył dzwignię napę-
du, wielki lewar, który obracał gąsienice. Sprawdził licznik wskazujący odległość
w milach i zmienił kierunek. Conway, najbardziej pokojowo nastawiony człowiek
na świecie, jechał z naładowanym karabinem leżącym na siedzeniu obok i świe-
żym obrazem pielęgniarskiego czepka przed oczami. Wytężył wzrok i zmarszczył
brwi. Przednia szyba była cała zamazana, a wycieraczki jedynie rozprowadzały
po niej gęsty brud. Zostawiając silnik na jałowym biegu zatrzymał Kota i wspiął
się do przedniej szyby ze szmatą w ręku.
Dokoła Znieżnego Kota kłębiła się mgła zamazując kontury maszyny. Conway
rozejrzał się nerwowo i pospiesznie przetarł szybę. Wszędzie mgła, w której może
ukrywać się armia uzbrojonych Rosjan. Szybko oczyścił szkło, schował się w szo-
ferce i dopiero zatrzasnąwszy za sobą drzwi, odczuł ulgę. Tutaj był bezpieczny.
Wysoko nad wszystkim i szczelnie zamknięty. Sprawdził licznik i przesunął wiel-
ką dzwignię. Wówczas niezgrabna maszyna ruszyła powoli naprzód. Zbliżał się
najbardziej niebezpieczny odcinek drogi.
111
Amerykanin skulony w ciasnej szoferce pochylił się w stronę szyby, na któ- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl