[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przyniosła tacę z kubkami, talerzem pokrojonego ciasta, ciężką porcelanową
cukiernicą i dzbanuszkiem śmietanki oraz dwie płócienne serwetki. Krzątała się
70
przy kawie i cieście tak długo, jak się dało, ale w końcu wyczerpała jej się bateria
i musiała usiąść.
Zaczęła splatać i rozplatać dłonie, próbując mi posłać normalny, uspokajający
uśmiech. Odstawiłem ciepły kubek i potarłem palcami wargi.
 Jestem wdową, Joe. W d o w ą. Co za pieprzone, dziwaczne słowo.
 Powiesz mi, jak to było? Jesteś w stanie?
 Tak.  Zaczerpnęła oddechu i zamknęła oczy.  Zawsze gimnastykuje. . .
gimnastykował się przed kolacją. Mówił, że go to odpręża i zaostrza mu apetyt.
Byłam w kuchni i szykowałam. . .
Z jękiem odrzuciła głowę do tyłu i chowając twarz w dłoniach, zsunęła się
z kanapy na podłogę. Skulona jak embrion płakała i płakała, aż zabrakło jej łez.
Myśląc, że się uspokoiła, usiadłem obok i dotknąłem jej pleców. Wtedy znów wy-
buchnęła płaczem i wczołgała mi się na kolana. Minęło dużo czasu, nim powróciła
cisza.
Paul robił przysiady. Zawsze bawili się w ten sposób, że liczył je głośno, aby
słyszała, jaki jest w tym dobry. Nie przejęła się, kiedy zamilkł. Pomyślała, że się
zmęczył albo zabrakło mu tchu. Gdy weszła do pokoju, leżał na plecach z rękoma
zaciśniętymi na klatce piersiowej. Uznała, że się wygłupia i zaczęła nakrywać do
stołu. Od czasu do czasu spoglądała na niego, a ponieważ nadal się nie ruszał,
wpadła w złość. Kazała mu przestać błaznować. Nie zareagował, więc obiegła
stół, żeby go połaskotać. Pochyliła się nad nim z palcami gotowymi do ataku
i dopiero wtedy zobaczyła, że z ust wystaje mu zakrwawiony koniuszek języka.
Kawa, którą piłem, nabrała smaku octu. India dokończyła opowieść, siedząc
na drugim końcu kanapy i wpatrując się w ścianę naprzeciwko.
 Miał wysokie ciśnienie. Parę lat temu jakiś lekarz powiedział mu, że dla
własnego dobra powinien się gimnastykować.  Odwróciła się do mnie, zaciska-
jąc usta w twardą kreskę uśmiechu.  Wiesz co? Kiedy ostatni raz był u lekarza,
okazało się, że ciśnienie bardzo mu spadło.
 Indio, czy powiedział ci, co się wydarzyło w Hiltonie?
Skinęła głową.
 O Brzdącu?
 Tak.
 Myślisz, że to się stało, bo dowiedział się o nas?
 Nie wiem, Indio.
 Ja też nie wiem, Joe.
* * *
Pogrzeb odbył się trzy dni pózniej, na małym cmentarzu obok jednej z winnic
w Heiligenstadt. Paul odkrył to miejsce podczas któregoś z niedzielnych spacerów
71
i wymógł na Indii obietnicę, że gdyby umarł w Wiedniu, spróbuje go tam pocho-
wać. Powiedział, że podoba mu się widok  ozdobne kamienne nagrobki z żeliw-
nymi krzyżami, w tle wzgórza i winnice, a na horyzoncie Schloss Leopoldsberg
i zielony skraj Wienerwaldu.
Znałem niektórych żałobników: niedzwiedziowatego Jugosłowianina imie-
niem Amir, który uwielbiał gotować i co najmniej raz w miesiącu zapraszał
Tate ów na kolację; przystojnego Murzyna, nauczyciela z jednej z wiedeńskich
międzynarodowych szkół, który przyjechał jaskrawopomarańczowym kabriole-
tem porsche. Zjawiło się też parę osób z biura Paula, ale to już byli wszyscy.
Zaskoczony, wciąż zerkałem na Indię, chcąc sprawdzić, czy jest świadoma tej mi-
zernej frekwencji. Nie miała kapelusza i jej włosy powiewały lekko i swobodnie
na wietrze. Na jej twarzy malowała się jakaś niedostępna harmonia. Powiedziała
mi pózniej, że myślała wyłącznie o swoim bólu i ostatnich chwilach spędzonych
z mężem.
Dzień był ciepły i pogodny; słońce odbijało się wesoło od wypolerowanej pły-
ty pobliskiego nagrobka. Nie licząc warkotu przejeżdżających drogą samochodów
i chrzęstu żwiru pod naszymi stopami, na cmentarzu panowała cisza. Cisza, której
nie chciałeś zakłócić, ponieważ pękłby szklany klosz okrywający tę chwilę, Paul
Tate umarłby naprawdę, a my wkrótce byśmy odeszli.
Tak właśnie myślałem podczas dwóch poprzednich pogrzebów, w których bra-
łem udział  że to my odchodzimy, a  oni zostają. Jak wtedy, gdy ktoś odprowa-
dza cię na pociąg. Gdy wagony ruszają ze stacji i machasz mu z okna na pożegna-
nie, nieuchronnie wydaje ci się coraz mniejszy i to nie tylko dlatego, że zwiększa
się odległość między wami. Ty rośniesz, bo odjeżdżasz ku czemuś nowemu, a on
się kurczy, bo zaraz wróci do domu, do tych samych posiłków i programów tele-
wizyjnych, do tego samego psa, atramentu i widoku z okna salonu.
Przerwałem rozmyślania o Paulu, by sprawdzić, jak znosi to India. Przyci-
skała torebkę do piersi i patrzyła w niebo. Co tam widziała? Byłem ciekaw, czy
szuka wzrokiem raju. Nagle zamknęła oczy i powoli opuściła głowę. Tego dnia
nie płakała, ale jak długo mogła wytrzymać? Postąpiłem krok w jej stronę; musia-
ła usłyszeć chrzęst żwiru, bo odwróciła się i spojrzała na mnie. I wtedy zdarzyły
się dwie bardzo dziwne rzeczy. Po pierwsze, zamiast wyglądać na bliską łez czy
jakiegoś gwałtownego wybuchu, robiła wrażenie, no cóż, znudzonej. Już to by-
ło deprymujące, a chwilę pózniej jej twarz rozświetlił promienny uśmiech, jaki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl