[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Fava pokiwa³a g³ow¹ i objê³a Tulla ramieniem.
 Wiatr jest teraz ³agodniejszy  powiedzia³ Phylomon.  Nie
powinniSmy ju¿ mieæ takich k³opotów. Nie musia³ dodawaæ, ¿e gdy-
by wê¿e jeszcze raz zaatakowa³y, nie uszliby z ¿yciem.  Kiedy
tylko ³Ã³dx dobije do wyspy, wyskoczê na brzeg i poproszê, ¿eby-
Scie odp³ynêli.  Zaledwie pokiwali g³owami.  Nie s¹dzê, ¿eby
pozostawanie by³o roztropne, na wyspie mog¹ byæ krwio¿erce. 
Fava zadr¿a³a, a Phylomon doda³:  JeSli to siê uda, rzeczywiScie
wola³bym, ¿ebyScie odp³ynêli. Dajcie mi dwa tygodnie, a potem
wróæcie po mnie.
286
 A co, jeSli tam s¹ wêgorze?  zapyta³a Darrissea.  Takie jak
ten b³êkitny, którego kreatory nas³a³y na ciebie w Smilodon Bay?
 JeSli tak, to bêdê musia³ na nie uwa¿aæ  odpar³ Phylomon.
Przed pó³noc¹ poszli spaæ. Phylomon przez jakiS czas siedzia³
z Darrisse¹, trzymaj¹c j¹ za rêkê. Dziewczyna by³a na swój sposób
piêkna i Phylomon wiedzia³, ¿e bêdzie za ni¹ têskni³. Bomba zapala-
j¹ca, któr¹ ukry³ w ramieniu, mia³a potê¿n¹ si³ê ra¿enia, zbyt wielk¹,
by u¿yæ jej na bliski dystans. Mo¿e gdyby jego symbiont by³ pyro-
dermem, takim, jakiego nosi³ jego brat, by³oby to mo¿liwe. Ale sym-
biont Phylomona nie wytrzyma³by ¿aru eksplozji. Phylomon wie-
dzia³ te¿, ¿e nie mo¿e liczyæ na rezonatory harmoniczne jako broñ
przeciwko kreatorom. Móg³by wstrz¹sn¹æ górami, pogrzebaæ pod
nimi kreatory na jakiS czas, ale one wygrzeba³yby siê spod zwalisk.
Nie, najpierw musi u¿yæ bomby zapalaj¹cej. JeSli prze¿yje, u¿yje
prêtów, ¿eby dope³niæ dzie³a zniszczenia.
Phylomon poca³owa³ Spi¹c¹ Darrisseê w policzek.
 Znajdx kogoS wartego twojej mi³oSci  szepn¹³ jej w ucho.
Pog³aska³ j¹ po twarzy i wsta³.
Wyszed³ na pok³ad i patrzy³, jak ³Ã³dx dobija do skalistego brze-
gu. Ska³y by³y potê¿ne. Wystarczy³yby, ¿eby rozerwaæ ich ³Ã³dx na
strzêpy. Tull, Fava i Darrissea najwyraxniej nie przewidzieli tego.
Pochodzili z Dziczy i nigdy nie p³ywali na stalowym statku. S¹dzili
pewnie, ¿e metalowy kad³ub jest odporny na zniszczenie.
 Niech Spi¹, pomySla³.  Niech im siê Sni, ¿e s¹ niezwyciê¿eni.
Phylomon wymySli³ niegdyS nazwê dla tych, którzy nie nosz¹ sym-
biontów   tymczasowi , bo ich ¿ycie przemija³o jak liScie niesione
z wiatrem. Czasem uwa¿a³, ¿e s¹ zabawni. Spali jak niemowlêta, gdy
ich ³odzi grozi³o rozdarcie przez ska³y. Stan¹³ przy kole sterowym,
gotów w³¹czyæ maszyny i odp³yn¹æ od brzegu.
Mieli szczêScie, wiatr zawia³ ich na strom¹, ale piaszczyst¹ pla-
¿ê. Thor sta³ wysoko na niebie. W pomarañczowym Swietle tego ga-
zowego giganta Phylomon zobaczy³, ¿e pla¿a jest a¿ czarna od Spi¹-
cych ptaków.
Niebieskoskóry zapakowa³ broñ do worka, wySlizn¹³ siê za drzwi,
zamkn¹³ je za sob¹ i zakry³ okna brezentem. Ptaki i tak prawdopo-
dobnie nie rozpoznaj¹ ³odzi jako wytworu r¹k cz³owieka, ale nie
chcia³, ¿eby zagl¹da³y do Srodka.
Phylomon przywi¹za³ cumê do wielkiego g³azu i znikn¹³
w ciemnoSciach. Szed³ miêdzy ptakami. By³y wiêksze od mew,
mia³y rozmiar ma³ego or³a z ostrym dziobem. We Snie czêsto po-
287
prawia³y sobie skrzyd³a i dzioba³y siê nawzajem. By³o ich tyle, ¿e
musia³ je od czasu do czasu odsuwaæ butem, ¿eby mieæ gdzie po-
stawiæ stopê. Ale ptaki zachowywa³y siê nienaturalnie cicho. Mewy,
rybo³owy i w ogóle wiêkszoSæ gatunków odzywa³aby siê od czasu
do czasu, a te przez ca³y czas milcza³y. Tylko czasem któryS z nich
podnosi³ przez sen g³owê i usi³owa³ rozpruæ dziobem tward¹ skórê
Phylomona.
Phylomon zmierza³ ku ciemnej linii drzew, gdzie ros³y gêste krza-
ki. Przedarcie siê przez pla¿ê i dojScie do lasu zajê³o mu prawie go-
dzinê.
Ziemiê pod drzewami pokrywa³o na gruboSæ wielu cali bia³e pta-
sie guano i koSci ma³ych zwierz¹t. Gdy po nich st¹pa³ wydawa³y
skrzypi¹ce dxwiêki. Szed³ ju¿ wiele mil i ku jego zdziwieniu, ci¹gle
by³o tak samo: nad nim, w koronach drzew, a¿ gêsto od ptaków. Mimo
Swiat³a rzucanego przez zachodz¹cy ksiê¿yc, mia³ wra¿enie, ¿e idzie
pod sklepieniem gêstej d¿ungli. Jakby ju¿ wszed³ do podziemnych
korytarzy wiod¹cych do legowiska kreatorów.
Swicie Darrisseê obudzi³ tupot setek pazurzastych stóp chro-
bocz¹cych po stalowym pok³adzie ³odzi. Wsta³a i zobaczy³a,
¿e okna pokryte s¹ skórzanymi plandekami. Przesz³a siê po kabinie,
posz³a za potrzeb¹ do latryny, a potem zjad³a ma³e Sniadanie. Po-
ziom s³odkiej wody w zbiorniku by³ niski, wiêc pi³a niewiele. Usia-
d³a w cieniu, prze¿uwaj¹c ¿ytnie suchary z Bashevgo. Stara³a siê nie
mySleæ o ptakach na dachu.
Przypomnia³a sobie wielkiego b³êkitnego wêgorza, który wype³z³
z pos³añca przys³anego przez kreatory, kiedy jeszcze byli w Smilo-
don Bay. Oczami duszy widzia³a, jak wije siê w ogniu, naszpikowa-
ny kulami, a jednak nie mo¿e umrzeæ. Nic na to nie mog³a poradziæ:
zaczê³a mySleæ, czy ptaki siedz¹ce nad jej g³ow¹ te¿ nosz¹ takie stwory
w ¿o³¹dkach i czy w Scianach kabiny jest jakaS dziura, któr¹ wêgo-
rze mog³yby wpe³zn¹æ do Srodka. Próbowa³a znalexæ jak¹S szczelinê
w plandekach, ¿eby popatrzeæ na zewn¹trz.
 Jak mySlisz, czy na zewn¹trz s¹ jakieS krwiopijce?  zapyta³a
Tulla, gdy ten siê obudzi³.
288
 Gdyby by³y w pobli¿u  odpar³ Tull  to mySlê, ¿e Phylomon
wróci³by, ¿eby nas ostrzec, albo zaprowadzi³by ³Ã³dx do jakiejS kry-
jówki.
Darrissea pokiwa³a g³ow¹. Przez resztê poranka rzadko siê od- [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl