[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ju\ raz mu powiedziałem, \e mo\e wystrzelać wszystkich marynarzy i oficerów. Mo\e liczył
trochę na to, \e nie poświęcę własnego \ycia, ale te\ słaba to była nadzieja, zdawał sobie
sprawę, i\ wiem, \e tak czy inaczej umrę. Wszystkie jego plany, jego nadzieje i obawy
zale\ały od najbli\szych minut. Czy Mroczny Krzy\owiec wystartuje, czy te\ rozleci się w
drobny mak, a wraz z nim jego sny i marzenia? Tego nie mógł przewidzieć. Musiał
zaryzykować, nie pozostawało mu nic innego jak tylko hazard. Ale licząc się z mo\liwością
przegranej, chciał być pewien jednego: \e ominie mnie satysfakcja ze zwycięstwa.
Wyszliśmy za róg hangaru. Sto jardów przed nami siedzieli na ziemi wszyscy marynarze i
naukowcy z bazy. Ale tylko mę\czyzni, kobiet nie zauwa\yłem. Pilnowali ich dwaj
Chińczycy z gotowymi do strzału karabinami.
- A jak się zapatrują stra\nicy na taką perspektywę, \e będą musieli sterczeć w chwili
odpalenia rakiety? - zapytałem.
- Oni schowają się z nami.
- I ty naprawdę wierzysz, \e będziemy tu siedzieli jak grzeczni chłopcy, je\eli stra\nicy
odejdą?
- Oczywiście - odparł obojętnie. - W bunkrze mam siedem kobiet. Zginą, jeśli któryś z was
się stąd ruszy. Ja nie \artuję.
Ostatnie słowa mógł sobie darować, nikt by go nie posądził o \arty.
- Siedem kobiet? - powiedziałem. - A gdzie jest panna Hopeman?
- W magazynie broni.
Nie pytałem, dlaczego ją tam zostawili, znałem gorzką odpowiedz na to pytanie:
prawdopodobnie nadal nie odzyskała przytomności albo nie mo\na jej było przenieść w takim
stanie. Nie prosiłem LeClerca, \eby ją zabrał do bunkra - w wypadku eksplozji Krzy\owca
miałaby nie większe szansę ni\ my, skład broni dzieliło od hangaru niecałe sto jardów, ale z
dwojga złego lepsze to, ni\ gdyby miała zostać z LeClerkiem.
Przysiadłem się do zgromadzonych w dwuszeregu mę\czyzn, obok Farleya. Nikt nie
zwrócił na mnie uwagi, wszyscy patrzyli na drzwi hangaru, czekając na Mrocznego
Krzy\owca.
Nie czekali długo. Trzydzieści sekund po odejściu LeClerca i Hewella Mroczny
Krzy\owiec, uwięziony między dwiema wielkimi kratownicami, wyjechał powoli na
zewnątrz. Dwaj technicy sterowali jazdą całej konstrukcji, której sztywność zapewniały
\elazne sztaby łączące wózki kratownic z wózkiem rakiety. Pół minuty pózniej Krzy\owiec
zatrzymał się dokładnie na środku betonowej płyty. Obaj technicy zeskoczyli na ziemię,
usunęli sztaby łączące trzy wózki i na znak chińskiego stra\nika podeszli do nas. Od tej pory
wszystkie etapy operacji miały być zdalnie sterowane przez radio. Stra\nicy zostawili nas i
pognali do bunkra.
- No proszę, trafiły nam się miejsca na trybunie honorowej - parsknął Farley. - Cholerny
morderca.
- A gdzie\ to się podział pański duch naukowca? - za\artowałem. - Nie chce się pan
przekonać, czy to draństwo w ogóle działa?
Zmierzył mnie tylko wzrokiem i odwrócił głowę. Po chwili oświadczył z naciskiem:
- Zespoły przygotowane przeze mnie na pewno działają. O to jestem spokojny, ale inne...
- Jakby co, proszę nie mieć do mnie pretensji - rzekłem. - Ja tu tylko robię za elektryka.
- Przedyskutujemy to ewentualnie tam na górze  odparł z wisielczym humorem. - Jak pan
ocenia szansę?
- Doktor Fairfield uwa\ał, \e powinno działać. Mnie to nie wystarcza. Mam tylko nadzieję,
\e nie poplątał pan jakichś przewodów i \e cały ten interes nie zleci nam na łeb.
- Nie zleci. - Podobnie jak wszyscy dookoła, wyraznie nabrał ochoty do rozmowy, gdy
ustąpiło napięcie spowodowane milczącym oczekiwaniem. - Sprawdzaliśmy to wielokrotnie i
nigdy nie mieliśmy awarii. Nasz ostatni system naprowadzania pracujący w podczerwieni jest
niezawodny. Ustawia się na gwiazdę i tak zostaje.
- Nie widzę \adnych gwiazd. Jest biały dzień.
- Pan nie widzi, ale ten układ owszem - wyjaśnił Farley cierpliwie. - Wykrywa zródła
ciepła. Jeszcze trochę i sam pan zobaczy, Bentall. Trafi w cel oddalony o tysiąc mil co do
jarda. Mówię panu, co do jarda.
- Tak? A w jaki sposób wyznacza się jard na środku Pacyfiku?
- No, ściślej mówiąc osiem stóp na sześć  przyznał wielkodusznie. - Tratwa magnezowa.
Kiedy rakieta z powrotem wleci w warstwy atmosfery, układ sterowania gwiezdnego wyłączy
się, a jego funkcję przejmie układ samosterujący w kapturze. Rakieta będzie się kierować na
zródło ciepła. Statek, a zwłaszcza jego komin, równie\ jest zródłem ciepła, dlatego te\
dziewięćdziesiąt sekund przed przylotem rakiety z Neckara wyślą sygnał radiowy zapalający
tratwę magnezową. Rakieta skieruje się na większe zródło ciepła.
- Mam nadzieję. A jeśli się spóznią o dziewięćdziesiąt sekund z zapaleniem tratwy?
- Nie spóznią się. Zaraz po starcie rakiety wyślemy im sygnał radiowy... oczywiście je\eli w
ogóle wystartuje. Krzy\owiec potrzebuje na przelot dokładnie trzy i pół minuty, więc zapalą
tratwę równo dwie minuty po otrzymaniu sygnału.
Nie słuchałem go. LeClerc, Hewell i ostatni stra\nicy zniknęli ju\ po drugiej stronie bunkra.
Spojrzałem ponad błyszczącym piaskiem na zielone, gładkie jak stół wody laguny i
zesztywniałem na widok statku, przemykającego się pośród raf w odległości około czterech
mil. Moja radość nie trwała długo, \aden błędny rycerz nie spieszył nam na ratunek - to
nieustraszony nawigator, kapitan Fleck, płynął po swoją zapłatę. Hargreaves wspominał, \e
spodziewają się go po południu. Pomyślałem o kapitanie Flecku i doszedłem do wniosku, \e
na jego miejscu skierowałbym się dokładnie w przeciwnym kierunku, byle dalej od LeClerca.
On jednak nie wiedział tego, co ja, a w ka\dym razie tak mi się wydawało. Czeka tu pana
niemiła niespodzianka, kapitanie Fleck, pomyślałem w duchu.
Odwróciłem się, słysząc turkot kół. Dwie wielkie kratownice, sterowane przez radio,
rozje\d\ały się powoli w przeciwnych kierunkach. Ich górne łapy puściły rakietę, którą
podtrzymywały ju\ tylko dwie wysuwane łapy na samym dole. Do startu zostało dziesięć
sekund, mo\e nawet mniej. Nikt nie rozmawiał, mało kto potrafił prowadzić konwersację ze
świadomością, \e za osiem sekund mo\e ju\ nie \yć.
Nagle o\yły wielkie, szybkoobrotowe turbiny pod kapturem rakiety. Dwie sekundy,
sekunda. Wszyscy zamarli, ze zmru\onymi oczami szykując się na druzgocący wstrząs,
którego i tak by nie poczuli. Rozsunęły się dolne łapy, rozległ się pojedynczy grzmot i u [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl