[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Takie zdzierstwo powinno być karalne.
Stephanie zaśmiała się i odciągnęła ją.
- Już mówisz jak prawnik.
- Tracy! - krzyknął ktoś za nimi. - Tracy Buchanan!
- Och, nie - jęknęła Stephanie. - To ten kujon, Kevin Lord. Na pewno mnie
rozpozna. - Kevin, którego ojciec przyjaznił się z Warrenem, od lat miał słabość do
Stephanie i pożerał ją oczami, ilekroć znalazł się niej. Dotknęła ciemnych
okularów, żeby się upewnić, iż są na miejscu, a potem odwróciła głowę.
- Możesz go jakoś spławić?
- Spróbuję. Zachowaj spokój.
- Hej, kopę lat - powiedział Kevin, przepchnąwszy się w końcu do dziewcząt. -
Fajnie wyglądasz, dziecino.
32
RS
- Jezu, dzięki. - Komplement od faceta, który wyglądał jak pajac, nie zrobił na
Tracy najmniejszego wrażenia.
Obejrzał Stephanie od stóp do głów, prawie śliniąc się na jej widok.
- Nie przedstawisz mnie swojej przyjaciółce?
- Zpieszymy się. Wybacz. - Tracy odwróciła się, żeby odejść.
Kevin nie zwrócił na nią uwagi.
- Hej, zaczekaj. - Zmarszczył czoło. Wziął Stephanie za rękę i pochylił się
naprzód. Czy ja ciebie skądś znam?
- Wątpię - odparła Stephanie, starając się mówić głosem niższym niż
zazwyczaj. - Jestem... nie stąd.
- Naprawdę? Strasznie mi kogoś przypominasz.
Już sięgał do okularów, kiedy nagle ni stąd, ni zowąd ktoś ścisnął go za
ramię.
- Chłopie, chyba nie słyszałeś, co powiedziała ta dama. Ona ciebie nie zna.
Wstrzymując oddech, Stephanie patrzyła, jak Mike Chandler odciąga od niej
Kevina.
- Hej! - Kevin wyrwał się z jego uścisku. - Wydaje ci się, że kim jesteś?
Mike stanął między nim a Stephanie.
- Powiedzmy, że miłującym spokój obywatelem.
- Tak? To zabieraj się stąd razem ze swoim pokojowym przesłaniem. Ja ją
pierwszy zobaczyłem.
- Powiedziałem, że masz ją zostawić w spokoju. - Mike zrobił krok do przodu.
Był to niedbały manewr, ale Kevin uznał go za zagrożenie i cofnął się. - A jeśli nie
zechcesz, wytłumaczysz się przede mną. Kumasz, o co chodzi? - Mike uśmiechnął
się lekko, zerkając groznie na swojego rozmówcę.
Chłopak przełknął ślinę. Wydatne jabłko Adama przesunęło się w górę i w dół.
- Kto ci kazał być jej aniołem stróżem?
- Ja sam. A teraz zjeżdżaj stąd. Chyba że chcesz, żebym wezwał ochronę.
Przez pełną napięcia chwilę dwaj mężczyzni groznie mierzyli się wzrokiem.
Stephanie wstrzymała oddech. Kevin Lord sprawiał wrażenie przestraszonego, ale
w rzeczywistości był zepsutym draniem, który lubił, kiedy wszystko dzieje się po
jego myśli. Co by się stało, gdyby uderzył Mike'a i gdyby zjawiła się policja?
Zanim zdążyła przejąć się ewentualnymi skutkami takiego zajścia, Kevin
wzruszył ramionami.
- Dobra - powiedział, siląc się na pełną godności minę. - Możesz ją sobie
wziąć. Dla mnie i tak wygląda wsiowo.
A potem, poprawiając kołnierzyk bawełnianej koszuli zapinanej na guziki,
rzucił Stephanie pogardliwe spojrzenie i odszedł, nawet nie pożegnawszy się z
Tracy.
33
RS
Stephanie odetchnęła z ulgą i zerknęła na Mike'a. Sądząc po jego
rozbawionym spojrzeniu, było oczywiste, że ją rozpoznał.
- Niewiele brakowało. Dzięki.
- Cieszę się, że mogłem ci pomóc. Po tym, jak zachowałem się w zeszłym
tygodniu, uratowanie cię z rąk miejscowego osiłka to naprawdę drobiazg.
- Skąd wiedziałeś, że to ja?
Mike wybuchnął śmiechem.
- Z początku nie wiedziałem. Ale obie zwróciłyście moją uwagę. Jedna
sprzecza się o rozmiar nagrody, druga wygląda jak relikt z lat sześćdziesiątych.
Musiałem dokładnie wam się przyjrzeć. - Popatrzył na drugą dziewczynę.
Przyglądała mu się z rozbawieniem, ale i z szacunkiem. - Przypuszczam, że jesteś
prawdziwą Tracy Buchanan?
- Może. Albo mogę też być twoim katem, jeśli powiesz komukolwiek, że
widziałeś tutaj Stephanie.
Chociaż jej uśmiech był przyjazny, błękitne oczy patrzyły zaczepnie. Zdał
sobie sprawę, że spełniłaby swoją grozbę, gdyby zaszła taka potrzeba.
- Będę milczał jak grób.
- Dobrze. - Tracy obserwowała ich przez chwilę. Było oczywiste, przynajmniej
dla niej, że Stephanie bardzo lubi chłopaka. Nie domyśliła się tego, kiedy
rozmawiały o wypadku sprzed kilku dni, ale teraz nie miała wątpliwości. Jej
przyjaciółka była zarumieniona jak nigdy i taka... zadurzona. Tak, to było
właściwe określenie. Zadurzona.
Postanowiła natychmiast zapanować nad sytuacją i pomachała ręką do
wyimaginowanej osoby w oddali.
- Moja stara przyjaciółka - powiedziała do Stephanie. - Chyba pójdę się z nią
przywitać i wrócę, powiedzmy, za.... - Spojrzała na zegarek. - Może być za
godzinę?
- Potrzebujesz godziny, żeby się z kimś przywitać?
Tracy wzruszyła ramionami.
- Dawno się z nią nie widziałam. - Posłała Mike'owi niewinny uśmiech. - Nie
będziesz miał nic przeciwko temu, żeby zająć się Stephanie pod moją
nieobecność, prawda?
Mike wyszczerzył zęby. Cieszył się, że chce mieć w nim sojusznika.
- Jasne, że nie.
Tracy zniknęła, zanim Stephanie zdążyła zaprotestować.
- Zdaje się, że powierzyła mi funkcje twojego ochroniarza na następną godzinę
- odezwał się Mike.
Stephanie poczuła, że się rumieni.
- Nie musisz ze mną zostawać. Doskonale potrafię się zająć sobą.
34
RS
- W takim razie ty zostań moim ochroniarzem. Może będę kogoś takiego
potrzebował, jeśli ten twój Romeo postanowi wrócić, a ja dam się zaskoczyć. -
Wziął ją za rękę, nie miała więc wyboru i musiała z nim pójść. - Poza tym chcę ci
zwrócić pieniądze. Naprawa furgonetki kosztowała w sumie osiemdziesiąt pięć
dolarów.
Mając nadzieję, że nikt na nich nie patrzy, Stephanie zdjęła okulary.
- Nawet wliczając w to opłatę twojego adwokata?
Zauważył figlarny błysk w jej oczach.
- Nie było żadnego adwokata. I wcale nie zamierzałem iść do twojego ojca. Po
prostu trochę się nabijałem. Nie miałem pojęcia, że wezmiesz to na serio.
Przepraszam. Gdybym wiedział...
Machnęła ręką.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]