[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jedną znajomość na wyspie; z kobietą, którą poderwał w hotelu. Loder przeczytał im
szczegóły. Informacje zebrane na jej temat zostały podwójnie sprawdzone, a jej tożsamość
ustalona; to pani Judith Farrow, obywatelka brytyjska zamieszkała w Nowym Jorku,
zatrudniona w charakterze osobistej asystentki Sama Nielsona w Onz.
To dopiero była wpadka.
Podświadomie użył slangowego określenia Lodera. Ten facet był naprawdę niepoprawny;
niekiedy epatował rozmówców greką, co wyprowadzało z równowagi Amerykanów, innym
znów razem uciekał się do terminów używanych podczas wojny przez służby
kwatermistrzowskie. Sam Nielson jest człowiekiem o międzynarodowych koneksjach.
Romans jego sekretarki ze
Swierdłowem był poważną sprawą.
Z tego powodu Buckley i Cia wietrzyli szansę dobrania się Brytyjczykom do skóry. Loder
zamierzał, jak wyjaśnił ambasadorowi i Stephensonowi, przekonać Amerykanów, by
zaakceptowali tę historię bez żadnego dochodzenia z ich strony. Nie wiedzieli i na tym etapie
nie mogą się dowiedzieć, że pani Farrow jest też kochanką brytyjskiego attach~e do spraw
lotnictwa. W przeciwnym wypadku pracownicy ambasady znalezliby się w kręgu podejrzeń.
Już choćby z tego powodu niedyskrecja popełniona wobec jego żony, a dotycząca romansu
Patersona, mogłaby mieć katastrofalne skutki, gdyby zdarzyła się ponownie.
Stephenson odwrócił się od drzwi i wszedł do swego gabinetu.
Zapisał szybko w swoim notesie: zobaczyć się z Loderem. Zamknął notes w biurku i zszedł
na dół do swojej żony.
******
Lot do Nowego Jorku trwał cztery godziny. Judith wracała porannym sobotnim samolotem;
Swierdłow uparł się, że odwiezie ją na lotnisko. Sam wybrał pózniejszy lot; Judith
podejrzewała, że zrobił to specjalnie, aby uniknąć wspólnej podróży z nią, ale nie
skomentowała tego faktu. Może ktoś wyjdzie po niego na lotnisko im. Kennedy'ego i
niezręcznie mu będzie z nią się żegnać. Ostatnich kilka dni należało do najlepszych podczas
tego urlopu. Swierdłow nie próbował powtórnie kochać się z nią, chociaż bezlitośnie
atakował ją aluzjami i żartami, aż nazwała to "gorącą wojną".
Nie oferował jej współczucia ani ramienia, na którym mogłaby się wypłakać; wręcz
przeciwnie, wyszydzał każdy aspekt jej romansu z Richardem, naigrawając się z tego, co
nazywał jej wielką utraconą miłością. Judith często ogarniała wściekłość, ale niekiedy nie
mogła się powstrzymać od śmiechu, co jeszcze bardziej ją złościło, ponieważ wiedziała, że o
to właśnie mu chodziło. Wieczorem dnia poprzedzającego ich wyjazd jedli kolację w
ekskluzywnym i piekielnie drogim hotelu usadowionym na wzgórzu, skąd roztaczała się
przepiękna panorama na okolicę, a zwłaszcza morze. Popijali drinki na patio pod palmami i
przez kilka minut obserwowali młodego barbadoskiego kelnera, który próbował zapalić
świeczki zawieszone w szklanych kloszach na drzewach i krzewach. Judith trąciła
Swierdłowa: - Biedak, to ostatnia zapałka! Proszę cię, podejdz do niego i pokaż mu, jak to się
robi.
Obserwowała, jak Rosjanin ruszył w jego stronę; poruszał się dziwnymi susami, co
przypominało chód zwierząt z rodziny kotów. Pod wieloma względami przypominał kota. Już
po paru minutach patio otaczały migotliwe światełka; a kelner, który przyglądał się, jak
Swierdłow radzi sobie ze świeczkami, uśmiechnął się rozradowany, podziękował i odszedł.
- Wspaniale - pochwaliła
JUdith. - Czyż on nie był tobą oczarowany?
- Oczywiście - Swierdłow usiadł. - Wiedział, że ma do czynienia z geniuszem, gdy tylko
użyłem zapalniczki zamiast zapałek, które zdmuchiwał wiatr.
Jak mawiał George Orwell, wszyscy ludzie są równi, ale niektórzy są równiejsi.
- Jemu to nie przeszkadzało.
Może o to właśnie chodzi; należy wykorzystywać maksymalnie to, co się ma i nie martwić
się, że ktoś ma większe zdolności lub potrafi coś robić lepiej&
Zupełnie straciliśmy z oczu tę filozofię życiową - trzeba iść na całość, fatalne wyrażenie,
cokolwiek ono znaczy - przeć naprzód, zarabiać więcej pieniędzy, starać się o awans,
wyprzedzać innych! A tak na marginesie, ten cytat z Orwella brzmi dość dziwnie w twoich
ustach.
- Czy takie same poglądy głosisz w Nowym Jorku? - zapytał Swierdłow.
- Mówię to, co myślę, bez względu na to, gdzie jestem.
Dlaczego miałabym postępować inaczej?
- Bo ludzie mogą uznać cię za komunistkę. Zwłaszcza teraz, gdy poznałaś mnie. Byłbym
ostrożniejszy na twoim miejscu, Judith. Możesz mieć kłopoty.
- Nie bądz śmieszny. To, co powiedziałam, nie ma nic wspólnego z komunizmem. Jest
bliższe chrześcijaństwu, gdybyś był w stanie to ocenić.
- Filozofia oparta na zabobonie nie jest filozofią. Ma takie samo znaczenie jak twój
tamaryndowiec, który nie istnieje.
- Nigdy nie pozwolisz mi o tym zapomnieć, prawda? Ale ja wierzę, że kiedyś istniał, tylko
został ścięty.
Uśmiechnął się krzywo; to był jego triumf, a on nie zachował się rycersko i nie przestawał
o tym przypominać. Pojechali razem na plantację Haywardsa i rozmawiali z właścicielem,
który wysłuchał uprzejmie, acz z niedowierzaniem, historii o niewolniku i cudownym
drzewie, a nawet towarzyszył im w poszukiwaniach okazu dostatecznie starego, by mogło
pamiętać czasy niewolnictwa. Nic nie znalezli. Swierdłow trzymał ją za rękę i ściskał za
każdym razem, gdy podnosili z ziemi strąk z normalnymi nasionami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl