[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Znalezć łatwo, lecz bardzo trudno złapać. Dojrzewające
brzoskwinie pachniały oszałamiająco i przyprawiały o zawrót
głowy. Stare drzewa o kruchych pniach i liściach rozpostartych w
kształcie parasola zdawały się stanowić przeszkody nie do
pokonania. Gałęzie uderzały po nogach i ramionach, ale starała się
nie zwracać na to uwagi. Słońce oślepiało ją coraz bardziej, nawet
pnie drzew nie dawały schronienia. Kształty i barwy wirowały jej
w oczach jak w kalejdoskopie.
Podbiegła trochę i poczuła obezwładniający ból w czaszce.
Zaciskała zęby, nie mogła przecie\ pozwolić, \eby nad nią
zapanował. Chciała biec dalej, pragnienie to rosło w niej z ka\dą
chwilą i ju\ nie liczyło się nic oprócz chęci nieustającego biegu.
Gdyby tylko mogła nie oddychać, nie myśleć i nie czuć, tylko
ciągle biec, to mogłaby go kochać.
To było bardzo dziwne, ta fala czerni nad głową. Drzewa
pochylały się nad nią. Głupie drzewa!
Saro!
Co za głupiec! Dlaczego wyszedł z kryjówki, czy on nie zna
reguł tej gry! Powinien się chować, a nie biec w jej kierunku.
Próbowała mu to wyjaśnić, lecz myśli dziwnie się plątały. Poczuła
jego dłonie, zaciśnięte boleśnie na jej ramionach.
Nagle uświadomiła sobie, \e ju\ nie biegnie, tylko patrzy na
złociste brzoskwinie. Te głupie drzewa ruszyły ze swoich miejsc i
w jakiś przedziwny sposób znalazły się nad nią. Czy\by nawet
one bawiły się w tę idiotyczną grę?
Kochanie, co ci jest? Gdzie cię boli? Pochylał się nad nią,
dotykając czoła, gardła i dłoni. Tętno Sary biło jak oszalałe. To
nie był upał, miała wysoką gorączkę.
Kiedy zobaczył, \e Sara pada, poczuł przerazliwy strach.
Obwiniał siebie, \e wcześniej nie dostrzegł, jak bardzo jest chora.
Nale\ało teraz coś zrobić. Przenoszenie mogło być niebezpieczne,
nie miał pojęcia, co jej się stało.
Jarl, wszystko w porządku. Widział, \e znów zasypia.
Przełknął ślinę, chcąc się pozbyć nieznośnego dławienia w gardle.
Czy ju\ kiedyś zasypiała w ten sposób? zapytał Kipa
łagodnie.
Dwa razy, dziś rano. Mówiła, \e jest zmęczona.
Zajmiemy się nią powiedział Jarl z udawanym
entuzjazmem.
Ju\ się nią zająłem dziś rano. Mówię ci, \e nie mamy ju\ nic
do roboty. Z nią jest wszystko w porządku.
Jak się nią zająłeś?
Jej nogą. Przylepiłem plaster.
Jarl błyskawicznie podwinął nogawkę jej spodni, ściągnął
plaster i zobaczył wielką, spuchniętą ranę. Nie trzeba było być
lekarzem, \eby rozpoznać zaka\enie.
Kip zerknął na twarz Jarla i przykucnął przestraszony.
Wiem, co zrobić Jarl. Wiem, co zrobić. Zajmę się tym.
Malec zerwał się i pobiegł jak strzała w kierunku domu. Złapał
wiadro, odwrócił i stając na nim otworzył wszystkie klatki z
gołębiami. Po kilku sekundach ptaki wzbiły się w powietrze. Jarl
będzie z niego bardzo dumny.
Sara nie mogła się obudzić. Otwierała oczy, ale chęć snu nie
ustępowała i powieki znów opadały. Wszystko ją bolało, miała
wra\enie, \e jest jednym wielkim bólem.
Wydawało jej się, \e jedzie samochodem, co było oczywistą
niedorzecznością. Gdzie jest Kip. Próbowała się poruszyć, ale koc
był tak cię\ki i gorący.
A więc znalezli ją. Zabiorą jej Kipa. Przed jej oczami
przesuwały się twarze Chapmanów, ich adwokatów, sędziego,
wszystkie wykrzywione w ironicznym grymasie. Zaczęła
krzyczeć.
Saro słyszała łagodny głos Jarla, zupełnie nie zdając Sobie
sprawy, skąd on się wziął w tym towarzystwie wrogich jej osób.
Chcę, \ebyście mi oddali syna!
Saro, uspokój się, Kip czuje się dobrze i jest z Maksem.
Nie mo\e być z Maksem! On się boi Maksa. Oddajcie mi...
Cicho, cicho. Z nogą na pedale gazu zaryzykował krótkie
spojrzenie przez ramię. Le\ spokojnie, Saro. Kip czuje się
dobrze. Ty te\ wkrótce poczujesz się lepiej, ale teraz musisz
zachowywać się spokojnie. Zpij, kissa.
Nie pozwól im, \eby mi go zabrali!
Nikt ci go nie zabierze, przyrzekam. .
Obiecaj mi. Obiecaj mi.
Przyrzekam.
Następną rzeczą, którą sobie uświadomiła, były ramiona Jarla,
wydobywające ją z samochodu. Słyszała pisk opon, szmer głosów
i odgłosy otwieranych drzwi. Ktoś próbował odciągnąć od niej
Jarla.
Poczuła zapach alkoholu. Poło\ono ją na czymś zimnym i
twardym, w ramię wbito igłę i znów ktoś próbował zabrać od niej
Jarla.
Cięcie! Usłyszała, \e ktoś zaciągnął zasłony, szare oczy
pochyliły się nad nią i zniknęły.
Czy ona jest na coś uczulona, panie Hendriks?
Nie mam pojęcia.
A czy miała ostatnio wszczepioną surowicę?
Nie wiem.
W porządku. Obok jest poczekalnia. Teraz musi pan wyjść. I
niech pan wezmie formularze z recepcji.
Znowu próbowali to zrobić. Jej palce zacisnęły się wokół jego
przegubu. Próbowała powiedzieć głośno jego imię, ale nie mogła.
Nie pozwoli mu odejść. Przywykła ju\ do koszmarów i bólu,
strachu i poczucia beznadziejności. Nie mogła nic zrobić, ale nie
pozwoli mu odejść.
Musi pan wyjść, panie Hendriks.
Sara czuła, \e ma mu tak wiele do powiedzenia. tysiące
rzeczy, z których \adna nie mogła czekać. Tak trudno było jednak
coś wykrztusić.
Kocham cię wyszeptała. Poło\ył rękę na jej czole.
Ja te\ cię kocham. Wszystko będzie dobrze, Saro. Myślisz,
\e pozwoliłbym, \eby cię spotkało coś złego?
Panie Hendriks, nie mo\emy rozpocząć, dopóki nie dopełni
pan formalności.
Rozluznił jej uścisk na przegubie.
Nie, Jarl. Nie wypełniaj \adnych formularzy. Nie mów im,
jak się nazywamy. Wez Kipa. Nie mogę tu zostać. Muszę się stąd
wydostać. Muszę...
Obudziła się mówiąc wcią\ to samo.
Muszę się stąd wydostać. Wez Kipa. Na litość boską, wez
Kipa.
Mam go, nainen. I mam ciebie. Wszystko w porządku. Jarl
podniósł się z fotela, \eby nacisnąć guzik znajdujący się nad jej
głową.
Na zewnątrz królowała głęboka, ciemna noc, w pokoju zaś
było przerazliwie jasno.
Pielęgniarka wkroczyła do pokoju, rzucając Jarlowi
nieprzychylne spojrzenie.
Widzę, \e pacjentka nie śpi powiedziała ostro\nie, jakby
znalazła się w klatce z drzemiącymi tygrysami.
Ona cierpi. Niech jej pani pomo\e.
Ju\ panu tłumaczyłam, panie Hendriks. Nie mo\emy nic
zrobić, dopóki tętno się nie ustabilizuje.
A jak jest teraz?
Có\, ju\ w porządku.
No właśnie. Proszę dać jej jakiś środek przeciwbólowy, albo
wezwę lekarza.
Pielęgniarka wyglądała tak, jakby chciała coś powiedzieć, ale
najwyrazniej rozmyśliła się i wyszła. Sara wpatrywała się w
niego.
Nic nie mów, kissa podszedł do niej i niezręcznie poprawił
poduszkę.
Musimy porozmawiać powiedziała niewyraznie.. Jarl,
pomó\ mi się stąd wydostać. Nie mogę tu zostać.
Kochanie, w tej chwili nie mo\esz być w \adnym innym
miejscu. Mo\e jutro, lecz dziś jeszcze nie. Wkrótce zabiorę cię do
domu, lecz ju\ nigdy nie będziesz goliła sobie nóg, słyszysz?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]