[ Pobierz całość w formacie PDF ]

I jaką mam gwarancję, że nie jest tak właśnie teraz? %7ładnej. Nikt mi nie pomagał, a sam niczego
nie usłyszałem. Czy mogłem polegać tylko na sobie? Smutna prawda wyglądała tak: byłem
jednoosobowym zespołem, samotnym jezdzcem, włamywaczem, którego dopadły wątpliwości.
Kręcąc głową, wyjąłem z kieszeni futerał do okularów, otworzyłem kciukiem zatrzask i wybrałem
śrubokręt - największy, jakim dysponowałem. Miał powiększoną rękojeść i ostrze idealne do
wydłubania cylindra zamka ze zle wywierconej dziury, w której był osadzony. Wetknąłem ostrze
za wysuniętą płytkę zamka i nacisnąłem oburącz z całej siły, trochę przekręcając je, aby zwiększyć
napór. Chwilę pózniej poczułem, że zamek zaczyna się wysuwać na zewnątrz. Zmieniłem chwyt,
zmniejszyłem nacisk i przygotowałem lewą dłoń, aby chwycić zamek, kiedy wyjdzie z oprawy.
Przeliczyłem się. Cylinder wyskoczył z cienkiego drewna szybciej, niż oczekiwałem, odbił się od
dłoni, upadł i brzęcząc, jak mi się wydawało całą wieczność, potoczył się po wyłożonej kafelkami
podłodze.
Zamarłem. Ale narobiłem hałasu. Ostrożnie cofnąłem się od drzwi i rozejrzałem w obie strony,
wytężając słuch, by wychwycić najdrobniejszy dzwięk. Mrok korytarza zdawał się dudnić wokół
mnie. Serce pracowało jak na akord, fala adrenaliny przepłynęła przez moje ciało. Znowu
spojrzałem na drzwi, a potem przyłożyłem oko do dziury po cylindrze zamka. Za trzpieniem rygla
widziałem tylko ciemność.
Odczekałem jeszcze kilka chwil. Nic się nie działo. Włożyłem śrubokręt do futerału i wyjąłem
kombinerki z długimi szczypcami. Złapałem nimi trzpień rygla, szarpnąłem energicznie, stęknąłem
i wyciągnąłem rygiel z oprawy we framudze. Drzwi zakołysały się, a potem otworzyły do
wewnątrz. Schowałem kombinerki do futerału, a futerał do kieszeni, otarłem rękawem kurtki pot z
czoła, zacisnąłem palce wokół latarki i w końcu wszedłem do środka.
W mieszkaniu natychmiast moją uwagę zwróciła muzyka. Dobiegała gdzieś z głębi. Regularny,
wybijany na perkusji rytm - jakieś europejskie drum 'n bass. Nie byłem jego wielkim fanem, ale
teraz te dzwięki brzmiały słodko. Muzyka musiała zagłuszyć brzęk spadającego na podłogę
cylindra i mogłem mieć nadzieję, że stłumi wszelkie inne hałasy, kiedy będę po omacku posuwał
się przed siebie.
W mieszkaniu unosił się wyrazny zapach. Najpierw nie potrafiłem określić jego zródła, ale potem
stwierdziłem, że to śmierdzi dywan. Lepił się do podeszew butów, a gdy poświeciłem w dół, żeby
nie potknąć się o jakieś niskie stoliki lub inne przedmioty, wydało mi się, że jest pokryty pleśnią.
Zobaczyłem tylko zapadnięty fu ton i przenośny telewizor balansujący na kartonowym pudle. Na
dywanie leżała para butów do bejsbola, a na poplamionym futonie ciśnięta dżinsowa kurtka.
Przede mną znajdował się korytarz; muzyka dobiegała gdzieś z jego końca. Przygotowałem się,
zmobilizowałem, i zacisnąłem lewą dłoń na rękojeści latarki. Pokręciłem głową i zgrzytnąłem
zębami. Nie byłem największym zabijaką na świecie, ale po tym wszystkim, co przydarzyło mi się
w ostatnim czasie, chętnie bym się nim stał.
W tej samej chwili usłyszałem stłumiony krzyk. Przebił się przez hałas muzyki i brzmiał jak krzyk
kobiety. Rozległ się ponownie - błagalny skowyt, jakby kobieta nie mogła szerzej otworzyć ust. O
Boże, zupełnie jakby się dusiła.
Ze wstydem przyznaję, że od razu spojrzałem na drzwi do mieszkania. Stały otworem, zapraszając
mnie do wyjścia. Kolejny krzyk. Tym razem usłyszałem w nim rozpacz. Nagle uświadomiłem
sobie, że muszę działać. Muszę go powstrzymać, ocalić jej życie. Może nawet oczyścić swoje imię.
Ruszyłem korytarzem, muzyka i stłumione jęki stawały się coraz głośniejsze. Zatrzymałem się na
moment przed drzwiami pokoju, z którego dobiegały dzwięki, by zebrać się w sobie. Wokół
framugi drzwi sączyło się szaroniebieskie światło. To ma sens, pomyślałem. Potrzebuję światła, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl