[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ostatnie wklęśnięcia w fotelu Nicol.
Nicol, ubrana teraz w białą tunikę i szorty z różową lamówką, leżała na brzuchu na
ławce, pilnie śledząc przebieg naprawy. Widząc ją pozbawioną swojego pojazdu, Miles doznał
dziwnego uczucia, podobnego do reakcji na widok kraba bez skorupy bądz foki na brzegu.
Leżąc na ziemi wyglądała na bezbronną, ale na wspomnienie swobody i wdzięku, z jakim
poruszała się w swojej kuli, widok jej dodatkowych ramion przestał robić na nim wrażenie.
Thorne pomógł mechanikowi nałożyć błękitną pokrywę na mechanizm antygrawitacyjny, po
czym gdy ten przeszedł do mocowania go na miejsce, odwrócił się, by powitać Milesa. Miles
usiadł na ławce, niżej od Nicol.
- Okoliczności wskazują na to - powiedział - że ze strony Fella nic nie powinno ci
zagrażać.
125
On i jego brat przyrodni będą teraz pochłonięci zemstą. Cieszę się, że jestem
jedynakiem.
- Hm - odparła w zadumie.
- Jesteś bezpieczna - zapewnił ją Thorne.
- Och nie, nie o to chodzi - powiedziała Nicol. - Właśnie myślałam o swoich siostrach.
Kiedyś nie mogłam doczekać się chwili, gdy będę z dala od nich. A teraz nie mogę się doczekać,
kiedy znów je zobaczę.
- Jakie są twoje najbliższe plany? - zapytał Miles.
- Przede wszystkim zatrzymam się w Escobar - odrzekła. - W tym miejscu przecina się
wiele szlaków, stąd będę mogła wyruszyć na Ziemię. A z Ziemi dostanę się na Orient IV, z
którego już potem prosto do domu.
- A więc dom stanowi twój obecny cel?
- Pozostaje jeszcze dużo Galaktyki do zwiedzenia - wtrącił Thorne. - Nie wiem, czy
podział funkcji na statku przewiduje posadę pokładowego muzyka, ale... Zaprzeczyła ruchem
głowy.
- Do domu - odparła stanowczo. - Mam dosyć zmagań z grawitacją. Mam dosyć
samotności.
Zaczynam mieć koszmary, że rosną mi nogi.
Thorne westchnął lekko.
- Jest u nas niewielka kolonia ludzi stąd - dodała patrząc na Thorna. - Stworzyli własną
asteroidę ze sztuczną grawitacją - prawie taką jak na dole, tyle że bez przeciągów. Miles
zaniepokoił się nieco - stracić dowódcę o wypróbowanej lojalności... - Ach - odparł Thorne
równie melancholijnym tonem. - Ale twoja asteroida znajduje się zbyt daleko od mojego domu.
- Czy zamierzasz powrócić któregoś dnia na Kolonię Beta? - spytała. - Czy to Wolna
Najemna Flota Dendarii jest dla ciebie domem i rodziną? - Może nie do tego stopnia -
powiedział Thorne. - Pozostaję tu głównie powodowany ciekawością, co wydarzy się dalej. -
Obdarzył Milesa szczególnym uśmiechem. Pomógł Nicol usadowić się w jej błękitnej kapsule.
Po krótkim sprawdzeniu urządzeń znów dryfowała w górze, równie czy nawet bardziej
ruchliwa niż jej wyposażeni w nogi towarzysze. Kołysząc się, obrzuciła Thorna
rozpromienionym spojrzeniem. - Pozostały zaledwie trzy dni do wejścia w orbitę Escobar. -
Thorne zwrócił się z żalem do Nicol. - A jednak - 72 godziny. 4320 minut. Ile można dokonać
w ciągu 4320 minut? Raczej, jak często, pomyślał z przekąsem Miles. Zwłaszcza jeśli się nie śpi.
A sądząc po zachowaniu Thorna, on wcale nie sen miał na myśli. Miles w duchu życzył im
powodzenia. - Tymczasem - Thorne poprowadził Nicol w stronę korytarza - pozwól, że
oprowadzę cię po moim statku. Illyricańska robota - rozumiem, że niewiele ci to mówi. Istnieje
cała historia o tym, jak  Ariel trafił w ręce Dendarii - byliśmy wówczas najemnikami
oserańskimi... Nicol przytakiwała zachęcająco. Miles pohamował grymas zawiści i ruszył w
przeciwną stronę, by odszukać doktora Canabę i ustalić przebieg ostatniego, niemiłego zadania,
które go czekało.
126
Kiedy drzwi do gabinetu otworzyły się z szumem, Miles pospiesznie odłożył
wstrzykiwacz podskórny, który niepewnie obracał w rękach. Odwróciwszy fotel, spojrzał na
wchodzącą w asyście Taury sierżant Anderson.
- O rany! - mruknął. Anderson zasalutowała.
- Zadanie wykonane, sir.
Taura drgnęła, niepewna, czy ma naśladować jej wojskowe powitanie. Miles spojrzał na
Taurę i otworzył usta w mimowolnym zachwycie. Przeobrażenie, które się w niej dokonało,
przeszło jego najśmielsze oczekiwania.
Nie miał pojęcia, jakim cudem Anderson zdołała nakłonić magazynowy komputer do
wyjścia poza jego stałe parametry, w każdym bądz razie udało jej się wydusić z niego
kompletny dendariański strój dopasowany do rozmiarów Taury: białoszarą kurtkę z
kieszeniami, szare spodnie i wypolerowane buty za kostkę. Jej twarz i włosy mogły
konkurować czystością z butami. Ciemne włosy miała misternie upięte w gruby i cokolwiek
tajemniczy warkocz okalający tył głowy - Miles nie potrafił rozeznać, gdzie ginął jego koniec - i
odbijający niespodziewane mahoniowe refleksy.
Wyglądała nie tyle na sytą, ile jej oczy straciły wygłodzony wyraz, nabierając blasku i
bystrości. Nie były to już żółte iskierki wyzierające z kościstych oczodołów. Nawet z tej
odległości dostrzegł, że woda i szczoteczka zrobiły swoje, eliminując przykry zapach z ust,
spowodowany kilkudniową głodówką przerywaną niekiedy surowym mięsem wiadomego
pochodzenia. Z jej dużych rąk znikł brudny nalot, zaś paznokcie - tu Anderson wykazała się
szczególną pomysłowością - nie zostały stępione, lecz nadano im ładny kształt i pociągnięto
perłową emalią, co uzupełniało jej strój niczym biżuteria. Emalia pochodziła zapewne z
prywatnych zasobów pani sierżant.
- Wspaniale, Anderson - oświadczył z podziwem Miles.
Anderson uśmiechnęła się z dumą.
- Czy o to chodziło, sir?
- Dokładnie. - Twarz Taury odbijała jego zachwyt, kierując go z powrotem ku niemu. -
Jak przyjęłaś przebycie uskoku? - zapytał.
Jak odgadł, próbowała chyba ściągnąć usta, gdyż pofałdowały się jej podłużne wargi. -
Nagle poczułam zawroty głowy i myślałam, że robi mi się niedobrze, ale sierżant Anderson
wyjaśniła mi co się dzieje.
- %7ładnych drobnych halucynacji czy pętli czasowej?
- Nie, chociaż to było... tak czy inaczej, zaraz minęło.
- Nie wygląda na to, byś należała do tych szczęśliwców - bądz pechowców - mogących
przebrnąć szkolenie na pilota. Sądząc po zdolnościach, które zademonstrowałaś wczoraj u
Ryovala, dział taktyczny z niechęcią wypuści cię z rąk na rzecz nawigacji. - Miles urwał. -
Dziękuję, Laureen. Co robiłaś, kiedy cię wezwałem?
127
- Rutynowa kontrola czółen spuszczanych, umieszczałam je pod pokładem. Taura
patrzyła, jak to robię.
- Dobrze, możesz wrócić do zajęć. Przyślę Taurę do ciebie jak tylko skończymy.
Wyraznie zaciekawiona Anderson wyszła z ociąganiem. Miles odczekał aż zamkną się za nią
drzwi i dopiero wtedy zabrał głos.
- Siadaj, Taura. Zatem twoja pierwsza doba na pokładzie minęła bez zakłóceń?
Uśmiechnęła się, siadając ostrożnie w fotelu, który zaskrzypiał pod jej ciężarem.
- Najmniejszych.
- Ach. - Zawahał się. - Rozumiesz, że kiedy dotrzemy do Escobar, masz możliwość
wybrania własnej drogi. Nikt nie zmusza cię, byś przyłączała się do nas. Mógłbym zadbać o
przyzwoity start dla ciebie, tam w dole.
- Co takiego? - Zbita z tropu spojrzała na niego rozszerzonymi oczami. - Nie! To
znaczy... czy za dużo jem?
- Ależ skąd! Walczysz za czterech, więc jeść możesz za trzech, stać nas na to. Ale...
zanim złożysz przysięgę, chciałbym wyjaśnić parę rzeczy. - Odchrząknął. - Nie przyszedłem do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl