[ Pobierz całość w formacie PDF ]

od Zielonych Płaszczy. Wysłanie do obozu obrazu tańczącej Bethiny było czarem tyleż
prostym, co skutecznym. Wszyscy Turańczycy, łącznie z wartownikami, utkwili wzrok w
pląsającej dziewczynie, odzianej w zwiewną szatę, która więcej odkrywała niż zasłaniała.
Wówczas Afghuli wymknęli się z obozu. Kiedy dotarli na miejsce spotkania z Ekinari, ci
mieli już dla wszystkich wierzchowce. Po chwili oddział odjechał na północ.
Miejsce, w którym mogli zacząć poszukiwania Doliny Mgieł, było odległe o dobre trzy dni
drogi. Conan narzucił bardzo ostre tempo, mordercze nawet dla Afghuli. Obawiał się, czy
obie kobiety podołają trudom podróży, jednak żadna z nich nie sprawiała najmniejszych
kłopotów. Bethina była młoda i sprawna, a Omyela  doświadczona i nawykła do wysiłku.
 Kiedyś uważano, że kobieta, która nie potrafi jechać przez trzy kolejne dni od świtu do
zmierzchu, nie powinna rodzić dzieci  powiedziała Omelia, z troską spoglądając na
Bethinę.  Dbaj o siebie, dziewczyno. Zużyjesz wszystkie swe siły i gdy ten Cymmerianin
cię zapragnie, już nic ci nie zostanie  roześmiała się sprośnie, a smagła twarz Bethiny stała
się jeszcze ciemniejsza.
Conan oddalił się po cichu i niemal wpadł na Farada.
 Dziewczęta nie powinny brać udziału w wyprawie, która wszystkim może przynieść
śmierć  powiedział Afghuli ściszonym głosem.
Cymmerianin roześmiał się.
 Zapewne, masz na myśli dziewczęta, które podziwiasz. O ile mi wiadomo, kobiety z
plemienia Afghuli nie tłoczą się przy kuchniach.
 Ja miałbym podziwiać tę dzikuskę z pustyni?!  żachnął się Farad.
 Tak  potwierdził Conan.  A może ktoś inny stał jak wryty i gapił się z otwartymi
ustami, kiedy Bethina tańczyła? Gdyby mucha założyła ci gniazdo między zębami, nawet byś
nie zauważył.
Farad skrzywił się i spojrzał na Conana.
 Mój wodzu, jeśli nadejdzie dzień, w którym pozostanę obojętny widząc tańczącą piękną
kobietę, będzie to oznaczało, że jestem albo martwy, albo ślepy. Ostatniej nocy zaś nie
zdarzyło się ani jedno, ani drugie.
Conan znów się roześmiał i aby ułagodzić druha, rzucił kilka lekkich żartów. Zastanawiał
się, czy wspomnieć Bethinie o zachwycie Farada, ale w końcu zdecydował się milczeć. W
ostatnim etapie podróży czekało go dostatecznie wiele zadań i nie chciał dodawać do tego
jeszcze zabawy w swata.
Gdy zbudziwszy się następnego ranka Khezal odkrył, że Conan odjechał z pozostałymi
Afghuli i Ekinari, nie był ani zaskoczony, ani zaniepokojony. W gruncie rzeczy żywił
nadzieję, iż Cymmerianin odejdzie na długo przedtem, nim Zielone Płaszcze otrzymają
wsparcie.
Było prawdopodobne, że wraz z żołnierzami przybyłby oficer starszy rangą od Khezala.
Może nie wszyscy dowódcy byliby skłonni wysłać do Aghrapuru głowę Conana umieszczoną
w torbie z solą, ale z pewnością znalazłoby się paru takich. W obawie przed raportami
szpiegów mogli postąpić tak nawet ci, którzy starali się postępować uczciwie. Lęk przed
szpiegami Yezdigerda ogarniał Turan niczym zaraza już przed kilkoma laty i wciąż nie widać
było oznak jego wygasania.
Khezal zdawał sobie sprawę, że ryzykuje własne życie. Wolał jednak stracić życie niż
honor. Wszak Conan, zapuszczając się w krainę najbardziej mrocznej magii, narażał się na los
gorszy od śmierci.
Kapitan rozesłał zwiadowców na północ i na południe, a teraz wypatrywał gońców
powracających z oddziału, który posłał za Cymmerianinem.
Pozostawili za sobą piaszczystą równinę i teraz jechali wzdłuż górskiego łańcucha. U
podnóży potężnych zboczy mogli znalezć i cień, i wodę. Dobrze się stało, że nie towarzyszyły
im Zielone Płaszcze, ponieważ żadne plemię na tych ziemiach nie sprzyjało Turanowi.
Przed południem czwartego dnia rozbili obóz u wejścia do wąwozu znanego z nieustannie
bijących zródeł. Pierwszą wartę poprowadził Farad. Gdy jego ludzie wrócili, Conan zaczął
rozstawiać drugą. Podążał szybkim krokiem w górę wąwozu, a tuż za nim szła Bethina,
zgrabnie pokonując nierówności terenu.
Wkrótce dotarli na rozległą skalną półkę. Przeciwległy kraniec wąwozu wznosił się ku
niebu pionową szczeliną, wyższą od niejednego drzewa. Ze szczeliny w skale wypływała
woda, tworząc tuż obok półki mieniącą się perliście sadzawkę. Jej brzegi porastał miękki
niebieskawy mech.
Conan zapragnął usiąść, zzuć buty i zamoczyć nogi w chłodnej wodzie.
Bethina już wcześniej poddała się podobnemu impulsowi. Zanurzyła stopy w sadzawce, a
potem zaczęła kopać i chlapać jak małe dziecko. Nagle wstała.
 Myślę, że jest tu dostatecznie głęboko, aby popływać  oznajmiła, zdejmując
wierzchnią szatę.
 Ale także śmiertelnie zimno  odparł Conan, marszcząc brwi.
 Czyżby lud górali był słabowity? A może jesteś tak czysty, że nie potrzebujesz kąpieli?
 przekomarzała się Bethina.  Nie, to niemożliwe. A więc musi to być jakaś słabość
Cymmerian. Zwiat powinien się o tym dowiedzieć. Wszystkim o tym& och!
Urwała w pół zdania, krzycząc radośnie, gdy Conan podszedł i podniósłszy ją, wrzucił do
sadzawki. Było na tyle głęboko, że cała się zamoczyła. Kiedy wynurzyła się na powierzchnię,
trzęsła się z zimna i z trudem łapała oddech. Potem roześmiała się, zanurkowała jeszcze raz i
wypłynęła mu pod nogami. Bryznęły strugi wody, mocząc Cymmerianina do pasa.
 No, Conanie?  zapytała wyczekująco.
W odpowiedzi spojrzał na nią z udawaną złością, usiadł i zaczął ściągać buty, ale po chwili
przerwał, widząc unoszącą się na wodzie wierzchnią szatę Bethiny, do której za moment
dołączyły spodnie. Po chwili dziewczyna wyszła z wody. Bujne ciemne włosy spływały na
nagie ramiona, a na pełnych krągłych piersiach migotały srebrne kropelki. Conan rozpostarł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl